Zaczyna się od biegania po śniegu bosymi stopami i wielkiego ognia przepełniającego ciało bohaterki, która bardzo chce zajść w ciążę. A potem jest o ciąży, o cholernie trudnych miesiącach, podczas których jedynym momentem, w którym Gaba czuje, że ma kontakt ze swoim dawnym ja, jest ten, kiedy robi siku. To bliskoskórna, a jednocześnie refleksyjna proza - o byciu wykończoną i wkurwioną, o byciu nie-sobą i jednocześnie o byciu całym światem: żywym i w kółko się odradzającym. I o kupie też jest ta proza - ludzkiej i zwierzęcej. I o martwych pszczołach, które żuje jeż. I w ogóle - jest to proza niby o tu i teraz, ale jednocześnie o zawsze i wszędzie. Czyta się ją z pełnym zaangażowaniem w cielesne doświadczenia bohaterki, jej przemiany w pra-matkę, prawie-matkę, przyszłą matkę, matkę rodzącą, matkę karmiącą i matkę, której instynkt podpowiada, żeby swoje nowonarodzone dziecko pollizać.
Marta Syrwid
Marta Syrwid