W przypadku tej książki chyba nie byłam przygotowana na tak ogromną dawkę cywilizacji śmierci. Jest to powieść równie szalona, co wyzwalająca ogromne pokłady smutku, przygnębienia. Sięgając po ten tytuł trzeba mieć świadomość, że nie jest to historia jednorodna w swej strukturze, bardziej przypomina zbiór opowiadań. Spotkamy tu gadające świnie, wyprawy statkiem kosmicznym, medyczne farmy ciał, czy twórcze alternatywy dla pogrzebów, a już rozdział o parku rozrywki świadczącym usługi eutanazji dzieci był tekstem niezwykle trudnym do przyswojenia.
Po drodze czeka na czytelnika garść rozważań filozoficznych, bowiem każdy z bohaterów kogoś traci. Książkę napisano w pierwszej osobie, nie każdy lubi akurat ten typ narracji, ja niekoniecznie, jest dla mnie zbyt męcząca. Autor zanadto skupił się na przedstawieniu obrazu, opisywaniu samych czynności, brakuje za to zbliżenia na samą postać, na relacje, które uproszczono do minimum. Bohaterowie ulepieni są tu z tego samego rodzaju plasteliny, nic ich nie różni, słuchają nawet tego samego rodzaju muzyki, mają te same upodobania.
Uważam też, że warto byłoby wspomnieć o genezie samego wirusa, skąd się wziął. Dla mnie była zbyt przytłaczająca taka dawka śmierci, żałoby i umierania to dla mnie zbyt wiele, może przydałoby się odrobinę subtelności?
Oryginalności z pewnością tej książce zarzucić nie można, wstrząsających momentów też i tych bardziej monotonnych, pretenduje do miana literatury ambitnej.