Tak sobie siedzę i myślę o niej od kilku dni. Ależ ta kobieta miała polot! I apetyt na życie - egoistyczne i hulaszcze, że AŁA!
Kolorowa i wyrazista jak jej dzieła, z codziennością tak intensywną, jak kolory, których używała w swoich obrazach. Bezkompromisowa, egoistyczna i bezczelna, wytaplana w paryskim błotku dwudziestolecia międzywojennego, koleżanka najwybitniejszych artystów. Mówią o niej baronowa pędzla.
Ta mistrzyni autokreacji już za młodu twierdziła, że będzie wyjątkowa i sławna. I słowa dotrzymała. Ale nie sądziła chyba, że zostanie taką światową gwiazdą, najdroższą polską malarką na międzynarodowym rynku. Powinna być naszą artystyczną dumą narodową, a my że Matejko,Wyspiański, Kossak… Odnoszę wrażenie, że jest jakoś nie wiadomo czemu pomijana. Ja też o niej niewiele wiedziałam, ale dzięki lekturze książki nadrobiłam zaległości, dodatkowo postudiowałam o art deco i dziełach naszej słynnej w świecie rodaczki. A zostawiła ich niemało, bo ponad 600.
Powieść może trochę chaotyczna, może trochę podtapiałam się w zalewie słów, nie wiem co w niej jest fikcją, a co faktem, ale chcę wierzyć, że obcowałam z Tamarą jaka była. Tym bardziej, że książka napisana jest w formie autobiografii. Odsłuchałam jej na audiobooku (bagatela, ponad 20 godzin) w wykonaniu doskonałej lektorki Elżbiety Kijowskiej i czułam się, jakby przemówiła do mnie osobiście Tamara Łempicka, którą można albo kochać, albo nienawidzić. Mnie ona fascynuje.