Tętniąca życiem książka o śmierci. Lektura „Immortalistów” sprawiła mi mnóstwo przyjemności, mimo iż jest dość przygnębiająca. Wszystko mi się w tej książce zgadzało, każdy jej aspekt.
Przede wszystkim oryginalny, zaskakujący pomysł na fabułę, choć sądząc po tytule oczekiwałam raczej czegoś o nieśmiertelności, a nie o śmiertelności.
Świetnie opowiedziane, poruszające do głębi historie życia czterech głównych bohaterów - rodzeństwa z tradycyjnej, żydowskiej, nowojorskiej rodziny. Historie te z rzadka przenikają się, bo i każde z rodzeństwa poszło swoją drogą, ale wierzę, że wszyscy szczęśliwie spotkają się w zaświatach.
Różnorodna tematyka poruszana jest niejako przy okazji. Czegóż tu nie ma? Relacje rodziców z dziećmi, związki homoseksualne, usamodzielnianie się dzieci, wiara i podejście do tradycji, umiejętność radzenia sobie z żałobą i starzeniem się, badania nad długowiecznością, są też echa wojny w Wietnamie i wielkiej polityki. Oraz znane i nieznane mi migawki z życia Ameryki, z miejsc znanych, ale postrzeganych inaczej, owładniętych zabawą, tradycją lub nauką, z miast frywolnych i rozrywkowych, ubogich osiedli przyczep, z żydowskich diaspor, nocnych klubów, teatrów, zwykłych domostw, domów starców. Pierwsze przypadki aids w USA, próba wynalezienia cudownego leku, badania naukowe na zwierzętach, niechciane dziecko… . Ot, zwykła Ameryka od końca lat 60. do współczesności.
I najważniejsze - główny wątek.
Jeden jest stuprocentowy...