Fabuła rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Najpierw pojawia się ścieżka policyjna i co mnie zdziwiło u Kołczewskiej, to jej charakter. Jakbym zderzyła się z czymś bliskim Noszczyńskiej z "Harpii". Nie tyle ze śledztwem, co grze prowadzonej na wesoło. Wydaje mi się, że prezentowana lekkość tego wątku gryzie się z ludzkim dramatem. Choć przedstawianie samego wypadku i przeżyć bohaterów, ma już inne cechy narracji. Zamierzony brak konsekwencji, a mimo wszystko pierwsze niekorzystnie wpływa na drugie, osłabiając rangę przeżyć załamanej Ewy. Tylko muszę być szczera i przyznać, że to co przezywa bohaterka momentami jawi się naiwnie, a nawet groteskowo. Jakby nie rozumiała, że nikt nie jest kryształowy, nie można go przejrzeć na wylot. Nawet stykając się z relacjami innych, dowodami, z niewłaściwym zachowaniem szwagra, wciąż nie dociera do niej klarowność sytuacji. Wbiła sobie do głowy, że Elżbieta musiała mieć idealne życie, bo zapewniła sobie wysoki status materialny. Posiadając rodzinę, pracę, w której robi coś znaczącego, czyli wiedzie życie jak w bajce. I naprawdę trudno jej zrozumieć, że już od lat tamta przeżywała swój koszmar. Byłam, podobnie jak Kaśka, zmęczona powtarzaniem na okrągło zapewnień o więzi łączącej bliźnięta. Nijak w to uwierzyć, skoro zupełnie nie pokrywało się to z realiami. Bohaterka bezkrytycznie patrzyła na siebie i otoczenie. Tłumaczy pijaństwo szwagra, te nieliczne napomknienia o przepracowaniu siostry, broniąc jego i chyba siebie. Za to dziwi się, że nie pomogła Eli przyjaciółka, jakaś zaufana osoba, czy koledzy z firmy. Coś na zasadzie: "wszyscy są winni, tylko nie ja".
Pobieżnie przedstawione są te elementy, które w innych warunkach mogły by wzbudzić dużo większe emocje. Niekonsekwencja w działaniu. Brak analizy psychologicznej bohaterów i stąd jedynie zlewająca się masa imion. Może poza sylwetkami pełnej sprzeczności Ewy i wyróżniającym się osobliwym charakterem, Stefanem. Ale i to jest skromne.
Jakkolwiek kolidowała mi na początku część dochodzenia prowadzona przez inspektora Jaśkiewicza z moim wyobrażeniem tragedii rozgrywającym się w życiu bliskich, to później doceniłam rolę prowadzonego śledztwa w sposób, może niekonwencjonalny, za to ujmujący. Te policyjne wstawki są świetną odskocznią po przyswajaniu irytująco opisanych treści z życia pozostałych bohaterów.
Cały czas zastanawiałam się nad wypowiedziami Ewki. Czy ludzie mogą być tak nierozgarnięci mimo lat nauki, zakładam, że i obycia oraz dalszych lat doświadczeń? Bo naprawdę przykro czytać o kimś, kto traktuje swoje życie, jako nie dość ekscytujące i uchodzi za panią z zapadłej prowincji, bez wyobraźni i ambicji. Choć jest nauczycielką, magistrem anglistyki, wciąż wyręcza domowników we wszystkim i nagminnie narzeka na swój los. Czuje, że ma na tyle nieatrakcyjne życie, iż daje sobie przyzwolenie, by wypłakiwać się siostrze do słuchawki, a tamta "mająca wszystko", powinna jedynie jej współczuć. I na okrągło ten motyw jest wałkowany, do tego stopnia, iż możemy być przekonani, że na końcu nastąpi jakieś przeobrażenie. Niestety, nie dopatrzyłam się w czyimkolwiek zachowaniu zmiany pod wpływem zaistniałych sytuacji. Dlatego całość do mnie nie dociera, nie ma w tym nuty wiarygodności.
Ostatecznie wyszła z "Idealnego życia" tania sensacja. Zupełne przeciwieństwo wspaniałej historii "Kto,jak nie ja". Cieszę się, że nie jest to moja pierwsza książka Kołczewskiej, bo mogłabym nie sięgnąć już po żadną inną tej pisarki.