Drzwi pokoju otwarły się wreszcie i Lorendana istotnie zjawiła się na progu. Ubrana była teraz w białą, powłóczystą suknię z muślinu, zaś Gerard oniemiał ujrzawszy ją przed sobą. Wiedział doskonale, że to ona, Lorendana, a jednak miał wrażenie, że to inna zgoła, nieznana mu kobieta wychyliła się zza drzwi; jeszcze bardziej czarująca, jeszcze bardziej wytworna i godna podziwu. Uderzyło go przede wszystkim, że nie miała w tej chwili czarnych włosów, które dziwnie nie harmonizowały z białością jej twarzy. [Akapit, 1991]