Olga miała poukładane życie, ale zdrada ukochanego wywraca je do góry nogami. Jedynymi pocieszycielkami w tym bolesnym okresie są najbliższa przyjaciółka Paula i lampka wina. Idąc za ciosem, Olga decyduje się na założenie profilu na portalu randkowym, gdzie z niewielką pomocą Pauli poznaje Kimo, intrygującego mężczyznę o hiszpańskim i algierskim pochodzeniu. Od tego momentu sprawy zaczynają nabierać rozpędu. Olga nie spodziewa się, że już pierwsze spotkanie z Hiszpańskim Lucyferem, zmieni jej życie na zawsze.
Do recenzji “Hiszpańskiego Lucyfera” zgłosiłam się na ochotnika. Dobra promocja książki zasiała we mnie wielkie nadzieje wobec historii Olgi i Kimo. Jestem pewna, że powieść znajdzie zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Ja utożsamiam się z tą drugą grupą i odczuwam ogromne rozczarowanie. Pomysł na fabułę był całkiem ciekawy i choć czuć tutaj inspirację ‘365 dni’ czy Greyem, skrywała w sobie spory potencjał. Co sprawiło, że Lucyfer nie skradł mojego serca? Zacznijmy od tego, że akcja pędzi jak szalona, wszystko dzieje się błyskawicznie, sceny nie są wystarczająco rozwinięte. Pojawia się tutaj sporo sytuacji, które wykraczają daleko poza wszelki realizm i ciężko umieścić je w prawdziwym życiu, nawet w skrajnych przypadkach (żaden szef nie da urlopu, dlatego że zerwał z nami facet!). Historia bohaterów miała być namiętna i seksowna, a ja cóż...odczuwałam jedynie frustrację z powodu ich zachowań. Oboje byli niekonsekwentni w swoich p...