Jak zapowiada tytuł - cykl opowiadań z motywem śmierci. Bardzo udane połączenie obyczajówki, bajek oraz fantasy z kroplą grozy. Tylko z kropelką, bo te horrorki nie są brutalne, ani przerażające, wywołują w duszy chwilowy mrok, a do serca wysyłają okruchy lodu.
Śmierć nie panoszy się na stronach, jest jakby wpleciona mimochodem, po prostu się zdarza. Przez przypadek, czasem celowo, pojawia się w epizodzie, we wspomnieniu lub niekiedy: bo los tak chciał. Nie odbiera to opowiadaniom uroku i subtelności, one tylko przez cały czas pachną śmiercią. Czy dotyczy to chłopca, który zamarzł w lodówce, kaletnika, który stworzył torbę na ludzkie serce, zdradzanej kochanki, ogrodu pełnego marchewek w kształcie ludzkiej dłoni, czy muzeum tortur.
Przedstawiony świat jest piękny, tajemniczy i niejednoznaczny, fikcja miesza się tu z rzeczywistością tworząc niepowtarzalny klimat. Te czarne historie dzieją się w Japonii, ale próżno jej szukać na stronach opowiadań. Każda z historyjek mogła się zdarzyć gdziekolwiek, a przesłania również są uniwersalne.
Na uwagę zasługuje kompozycja. Opowiadania niby są niezależne, ale powiązane ze sobą postaciami, zdarzeniami, przedmiotami, czasem aluzjami. Główny bohater z jednego opowiadania okazuje się być mężem bohaterki innego opowiadania, wujem ofiary w jeszcze innej historii, a w ogóle to sprawcą zbrodni i miłośnikiem tortu truskawkowego, który dla swojego dziecka w kolejnej opowiastce zamawiała mama, na innych stronach - niespełniona pisarka. Wyhodowane w jakimś opowiadaniu pomidory, pojawią się w innym, a zwłoki chomika znajdą się w koszu w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Takie to czary-mary. Autorka funduje czytelnikowi prawdziwy galimatias, ale często pozwala to spojrzeć na jedną sprawę z różnych perspektyw.
Tropienie tych powiązań to niezła zabawa i gimnastyka dla umysłu.
Niedawno czytałam „Kota w Tokio”, też powiązany ze sobą cykl japońskich opowiadań. Równie cudowny, choć całkiem inny. Zastanawiałam się który cykl według mnie lepszy. „Kot w Tokio”? Chyba tak. Ale z drugiej strony: „Kota...” przeczytałam, zachwyciłam się (bardzo), zamknęłam książkę i cześć, a „Grobową ciszę...” skończyłam zaledwie wczoraj i już mnie korci, żeby do niej wrócić.