Doceniam pomysł autora, który pod płaszczykiem lekkiej opowieści o rodzącej się pięknej męskiej przyjaźni, oddał w ręce czytelnika wielowymiarowe dzieło literackie. Wachlarz dylematów roztrząsanych przez bohaterów powieści jest imponujący i ujmujący, a kontrast między nimi niemal doskonały. Tło nakreślone dla ich filozoficznych dysput jest wprost idealne - niewielka społeczność żyjąca na ruinach jednej z najstarszych cywilizacji w otoczeniu zapierającej dech w piersiach przyrody. Wszystkie te elementy oraz język literacki sprawiają, że powieść jest ucztą dla czytelnika i gwarantem dobrze spędzonego czasu.
Niestety, w jednym aspekcie "Grek Zorba" bardzo się zdewaluował. Mam na myśli przedmiotowy stosunek autora do kobiet. I tylko fakt, że książka została napisana 70 lat temu jest dla mnie jakimś usprawiedliwieniem, choć i tak trudno zachować mi obojętność wobec obrazu kobiety jako bezmózgiej i bezmyślnej istoty z ograniczonym terminem przydatności, stworzonej po to, by kusić i zaspokajać seksualne potrzeby niestarzejących się mężczyzn. Trochę to przykre, że w całej powieści nie znalazłam choćby jednego zdania wyrażającego szacunek dla kobiet. Równie smutne jest stwierdzenie, że najbardziej wzniosłym uczuciem na jakie mógłby zdobyć się mężczyzna względem tej tak niedoskonałej płci jest litość.
I mała próbka "humoru":
Stare małżeństwo idące z córką na mszę do klasztoru. Mąż o żonie, która kiedyś była urodziwa: "Nie patrz na...