Kiedy sięgamy po kolejną książkę, ważnym wydaje się, jakie wrażenie wywarła na nas wcześniejsza lektura. Jeśli ta była świetna, kolejna jest w sporym kłopocie, bo musi chociaż dorównać poprzedniczce. Jak było u mnie tym razem? Po rewelacyjnym "Inkwizytorze" sięgnęłam po "Golibrodę". Jak wypadł w pojedynku z kontynuacją "Znachora"?
Tytułowy Golimistrz nazywa się Brzytew, ponieważ świetnie radzi sobie z brzytwą. Jak wskazuje jego nazwisko, zajmuje się... fryzjerstwem. Ma swój salon w Królestwie i wszyscy uważają go za świetnego fachowca. Nikt jednak nie zna jego drugiej profesji. Brzytew bowiem zostaje człowiekiem od zadań trudnych i uwierających, a według doradcy króla po prostu "płatnym mordercą". Władca zaś wciąż ma problemy, które ktoś - czyli najczęściej Golimistrz - musi rozwiązać. Każdy rozdział to nowe zadanie i często niebezpieczna misja dla golibrody. Musi rozprawiać się z przedziwnymi stworami, które na różne sposoby uprzykrzają życie mieszkańcom Królestwa. Sprytny Brzytew unicestwia potwory, a czasem i niewygodnych dla króla ludzi, chociaż monarcha "zapomina" mu zapłacić. Kiedy na tronie zasiada syn Mara Niepamiętnego, sytuacja ulega zmianie - Golimistrz jest wreszcie odpowiednio wynagradzany...
Miłym akcentem są tutaj słowiaństwie stwory, te najdziwniejsze z dziwnych, opisane w humorystyczny sposób i likwidowane przez Golimistrza z zimną krwią. Ponieważ każdy rozdział traktuje o innym zdarzeniu w życiu Golimistrza, wydaje się jakby to były opowiadania, a nie powieść z fabułą obejmującą całość tekstu. Opisy i dialogi zgrabnie się przeplatają, dzięki czemu książkę czyta się szybko.
Jeśli lubicie absurdalne sytuacje i czarny humor, ta powieść powinna przypaść Wam do gustu.