Lena M. Bielska to jedna z autorek z naszego rodzimego podwórka, której książek przeczytałam zdecydowanie najwięcej. Jedne były lepsze, drugie gorsze, ale zawsze znajdowałam w nich coś, dzięki czemu chciałam sięgać po kolejne. Czy po przeczytaniu „Goalie” mam podobne odczucia? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest chorująca na endometriozę Arlee Bennett — siostra znanego hokeisty drużyny Montreal Hunters, która oglądając jeden z jego meczów, poświęca swój telefon, aby pomóc jego koledze z drużyny uwolnić zaklinowany w pleksi kij hokejowy. Czy dzięki temu „heroicznemu” czynowi dziewczyna zyska w oczach członków drużyny z Montrealu?
Jedno jest pewne — na właścicielu kija Kanie Tremblayu zrobiło to piorunujące wrażenie. Czy Arlee da szansę przystojnemu bramkarzowi? Tego dowiecie się, sięgając po „Goalie”.
Muszę przyznać, że w tym roku przeczytałam zaskakująco dużo sportowych romansów z hokejem w tle, dlatego jeszcze przed rozpoczęciem lektury, zastanawiałam się, czy w tej książce będzie go trochę więcej niż zazwyczaj. I faktycznie, bardzo miło się w tej kwestii zaskoczyłam, ponieważ typowo sportowych momentów jest całkiem sporo, co uważam za dodatkowy plus, szczególnie że autorka zrobiła naprawdę solidny resarch. Niemniej jednak „Goalie” było promowane w bookmediach, jako książka, w której będzie poruszony temat endometriozy. I faktycznie był, a autorka zapowiedziała, że cześć wynagrodzenia przekaże na fundację zajmującą się tym ważnym społecznie tematem. Jednakże po tak wielkich zapowiedziach liczyłam, że na 544 stronach znajdę coś więcej niż jedną dłuższą scenę poświęconą temu tematowi.
Za to bardzo podobała mi się kreacja głównego bohatera. Kane Tremblay to książkowy mąż, który zajmuje bardzo wysokie miejsce na mojej liście książkowych ideałów. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem jego empatii, serdeczności oraz tego, że w obliczu ogromnej tragedii nie bał się podejmować trudnych decyzji.
Jeżeli chodzi natomiast o Arlee to mam do niej bardzo mieszane uczucia. Miewała dobre momenty, szczególnie pod sam koniec historii, ale przez większość książki była nieco irytująca. Jedyną osobą, która bardziej mnie w tej publikacji wkurzała była tylko babcia Kane'a.
Myślę, że miłym akcentem tej książki byli inni zawodnicy z Montreal Hunters. Bardzo polubiłam szczególnie Damiena i Huntera i szczerze powiedziawszy, chętnie przeczytałabym historię poświęconą tej dwójce!