Ostatni tom trylogii zgodnie z oczekiwaniami przynosi dość nudną konwergencję bóstw i głównych postaci cyklu. Niestety kilkadziesiąt rozdziałów poświęconych rąbaniu przeciwników toporami, cięciu saksami i tłuczeniu się po gębach tarczami jest po prostu męczące. Zwłaszcza, że najbardziej pobudzająca emocje historia z poprzednich dwóch tomów urywa się zaraz na początku książki i zmienia w swoją parodię, gdy matka-wojowniczka odnajduje swego porwanego syna i od ręki zaczyna go szkolić do udziału w kolejnych bitwach. Trudno zgadnąc po co właściwie go ratowała a następstwa fabularne, przyjmujące formę stert zwłok, generalnie okazują się jednak o wiele mniej intrygujące niż wcześniejsze wydarzenia. Przyznaję, że książka napisana jest poprawnie, domyka wszystkie rozpoczęte wcześniej wątki, ma wartką akcję i wiele się w niej dzieje, ale równocześnie autor nie wykazuje ani krzty oryginalności, prowadzi akcję zgodnie z oklepanymi schematami, część postaci okazuje się zwyczajnie zbędna i pełni funkcje analogiczne do pierza w poduszkach, dopiero co nieśmiertelne bóstwa padają jak muchy a obok nich giną ci, którzy powinni zginąć i nie dzieje się właściwie nic oprócz zabijania. Odczucia nudy nie zmienia nawet to, że autor starał się wpleść w treść tej książki jakieś elementy humorystyczne. Niestety utonęły one w morzu krwi i trudno było się nimi pocieszyć by zwalczyć narastające poczucie rozczarowania.
Przeczytałem w oryginale, bo liczyłem na więcej.