Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego zakończenia całej przygody z “Devil’s Night’. Jednak coś bezpowrotnie zakończyło się wraz z ostatnim przeczytanym zdaniem. Uwierzcie mi, że mam takie łzy w oczach pisząc tę recenzję, że nie widzę klawiatury. Zdaję sobie sprawę, że już nie będę przeżywać tej serii jak po raz pierwszy, że następne razy będą tylko przypomnieniem tego co już doskonale wiem i będą jedynie resuscytacją wspomnień z czytania.
Dzięki tej nowelce polubiłam Kai’a, którego perspektywa dużo mi dała, to jak kocha swoje dzieci i Banks, uświadomiło mi jakie piękne uczucie ich łączy. Zresztą w “Fire Night” mamy tylko perspektywę męską, co zapewne Was ucieszy. Damon i jego walka z demonami przeszłości i strach o przyszłość swoich dzieci przyprawia mnie o uczucie współczucia i rozczulenia, Winter idealnie sobie z tym radzi, wyciągając go z jego mrocznych myśli. Michael, oj chłopie, jak ja za tobą tęskniłam. Jego miłość do Riki czuć, uwierzcie mi, to jak zajmuje się swoją rodziną, daje mi do myślenia. Zresztą on tu przyznaje, że jest dupkiem, więc każda jego hejterka się z nim zgodzi xD Perspektywa Willa zaczyna się wtedy, kiedy nagle coś zaczyna się dziać, więc widzimy go i Emmy w tych sytuacjach za których ich kochamy, czyli jak wszystkich ratują, a sorry jest jeszcze Rika, która wszystkich ratuje. Uwielbiam Madsa i dziękuję Penelope za jego perspektywę, tej dzieciak to połączenie wszystkich Jeźdźców w jedną osobę, naprawdę.
Cóż ta seria zmieniła dużo...