Okej, zróbmy to.
Za recenzję tej książki zabierałam się jak pies za jeża. Z czytaniem było podobnie.
Ta książka jest tak przerysowana, przekominowana i nierealna, że po raz pierwszy żal mi drzew, z których powstała.
Zacznijmy od początku.
Okładka - widzę - JAK ZAWSZE- napakowaną w photoshopie klatę. Uhu, bohater będzie dorosły. A figa taka! Kolejny naładowany testosteronem, nastolatek z tak ogromną burzą hormonów, nienawiści i chamstwa, że aż sześciopak na brzuchu mu wysadza... Do tego z manią prześladowczą.
Dalej Lake. Poznałam różne rozmemłane bohaterki. Tessa z ukochanej serii After też czasem ma refleks i odruchy krówki na pastwisku, ale Lake bije ją na głowę. Zahukana, akceptująca wszystko, ślepo idąca za oprawcą. Halo, rozum jesteś?
I otoczenie. Otoczenie, które jest obojętne, nikt nie widzi strachu, który paraliżuje Lake i nienawiści, która buzuje uszami u Keirana. W realnym świecie społeczeństwo też często nie widzi tego, co ma pod nosem. Ale w "Fear me" ślepy i głuchy powinien zauważyć...
Pa-to-lo-gia. To jedyne słowo, które rzuca mi się na usta.
Relacja bohaterów? Nie pożądanie, namiętność, zwykła chcica. Nie. Tutaj mamy typowy gwałt! I nikt mi nie mówi, że przesadzam. I tu psychika Lake coś szwankuje, bo najpierw drze się jak opętana z bólu a za chwilę z rozkoszy. Psychiatria, macie wolne łóżko?
Książki nie wpiszę na listę przeczytanych. Brak godności, jakiegokolwiek poszanowania.