Wychowałam się w familoku, identyfikuję się jako Ślązaczka, i choć mam już trochę lat nadal doskonale pamiętam te beztroskie dziecięce czasy, gdzie każdy znał każdego, przypilnował sobie wzajemnie dzieciaka, coś pożyczył, przy czymś pomógł, a dzieciarnia z okolicznych placów od rana do wieczora trzymała się razem... Pamiętam te czasy, gdzie cały familok zbierał się na ławce, gdzie pito kawkę, robiło się wspólne grille czy ogniska... Pamiętam też trud, jaki rodzice wkładali w wychowanie mnie i mojego rodzeństwa, ciężką pracę Taty na tej słynnej Silesii... Odświętne niedziele i święta, choć skromne przepełnione rodzinnym ciepłem...
Podeszłam do tej książki z olbrzymim poczuciem sentymentu i nadzieją, że duch familoka został oddany w tej książce. Czy został? W moim odczuciu nie do końca, ale to i tak nie zmienia faktu, że dla ludzi spoza Śląska może to być niezwykle ciekawa i intrygująca kopalnia wiedzy, punkt wyjściowy dla odkrywania Śląska i poznania jego trudnej historii oraz pięknej tradycji, legend i wierzeń... a także spojrzenia na Śląsk oczami wybitnych postaci zamieszkujących ten region, a także oczami zwykłego robotnika- mieszkańca czerwonego familoka...
Autor zabiera nas w podróż szlakiem największych kolonii robotniczych, które powstawały w czasie boomu przemysłowego zaczynającego się na przełomie XVIII i XIX wieku. Opowiada o powstawaniu największych kopalń, hut, cynkowni i innych ciężkich przemysłów, których dymiące kominy już na zawsze wpisały się...