Gdybym miał wybrać jedną, jedyną książkę ze wszystkich dzieł Andrzeja Struga, to wskazałbym na „Dzieje jednego pocisku”. Sprawdziłem niedawno nową lekturą młodzieńczy entuzjazm, z jakim przed laty czytałem z zapartym tchem te frapującą opowieść o dziejach bomby wędrującej przez różne środowiska i podawanej z rąk do rąk, bomby, która w istocie nie wybucha, ale przecież jakoś spełnia swoją rolę, bo rozbita w głębinie Wisły przez żołnierzy budzi nadzieję po upadku rewolucji wśród więźniów warszawskiej Cytadeli [...]
Przeczytałem więc na nowo „Dzieje jednego pocisku”. I myślę, że miał słuszność Tadeusz Boy-Żeleński, gdy w roku 1935 z racji inscenizacji tej opowieści napisał:
„Jakaż to piękna książka, jedna z tych, które zostaną. Urodzona z dziwnie szczęśliwego natchnienia, kojarzy w sobie harmonijnie element liryczny, dramatyczny i epiczny, mówiąc wciąż o rzeczach groźnych i strasznych, nie wyradza się ani na chwilę w nadużycie okropności. I jakież to gęste! Na małej przestrzeni oddana jest cała podziemna epoka, wszystkie odcienie rozkołysanych nadziei i zawodów, dzieje walk i klęski, i wszystkie uboczne procesy chemii rewolucyjnej".
Jan Zygmunt Jakubowski