Od autora:
Apokryfy, podejrzane wersje znanych opowieści, boczne ścieżki fascynują mnie od dawna. Zawsze mnie kusiło, żeby zakraść się na plan filmowy, jakim jest nasza wspólna wizja historii, i kopnąć kilka reflektorów tak, żeby wydobyły z cienia nie to, co zwykle, czyli dobrze znane postaci i słynne wydarzenia, ale różnych dziejowych pariasów: zapomniane sławy, przypadkowych bohaterów, peryferie. Dysharmonia czyli pięćdziesiąt apokryfów muzycznych idzie jeszcze dalej – zapomnianych ludzi i dzieła nie tyle przywołuje, co powołuje do życia.
Teksty zgromadzone w tej książce powstawały przez blisko pięć lat jako comiesięczne felietony dla „Muzyki w Mieście”; pierwszy z nich posłałem do redakcji w lutym 2012 roku, ostatni – w październiku 2016, z przeznaczeniem do grudniowego numeru pisma. Ale prace przygotowawcze trwały znacznie dłużej; takich rzeczy nie pisze się bowiem z nosem blisko jednego tekstu źródłowego, libretta czy biografii. Pastisze, żarty, parodie to gatunki wymagające od autora – a potem od czytelnika – szerszej (choć niekoniecznie głębokiej) znajomości rzeczy, ogólniejszego spojrzenia. W przeciwnym razie zamiast efektownego, aromatycznego bigosu będziemy mieli jednorodną kapustę – ta forma działa zaś tylko wtedy, kiedy czerpie z różnych źródeł, zderza je ze sobą, pociąga ad absurdum. Można więc powiedzieć, że prace nad Dysharmonią zacząłem prowadzić, nieświadomie, wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy zacząłem interesować się muzyką klasyczną, zagłębiać w libretta oper i książeczki dołączane do płyt, szukać informacji o mniej lub bardziej słynnych kompozytorach.
Całość Dysharmonii dzieli się na trzy oddzielne, acz mające sporo ze sobą wspólnego cykle: Mały przewodnik po operach zapomnianych i nieistniejących, Mały pitawal przestępstw dokonanych za pomocą instrumentów muzycznych i Mały słownik kompozytorów zapomnianych i nieistniejących. Każdy z nich czerpie, oczywiście, z pastiszowanych gatunków: przewodnika operowego, pitawalu i słownika biograficznego. Ale przede wszystkim ze śmiesznostek życia muzycznego w dawnych wiekach, z operowej przesady, z groteskowych incipitów arii, ze zmanierowania librecistów, dowolnie mieszających wątki historyczne, z absurdalnych wątków miłosnych i zwyczajów twórców. To również podróż przez wieki i kontynenty – od antyku po czasy obecne, choć szczególny nacisk położyłem na Europę ostatnich trzech stuleci. Mieszają się tu rozmaite mody, nurty i gatunki muzyczne – grand opéra, rosyjska opera historyczna, polska śpiewogra z motywami ludowymi, amerykański minimalizm, dodekafonia, marsze wojskowe, renesansowa feta dworska – oraz gatunki literackie: finał powieści o Herculesie Poirot i polemiki naukowe, powiastka ezoteryczna i poezja „posmoleńska”, pamiętniki Casanovy i gangsterskie kino noir. Wynika to po prostu z obranej formy: cykl pastiszów i parodii nie może dreptać w miejscu, powtarzać tego samego żartu czy efektu; podobnie jak w cyklu muzycznych wariacji, każdy kolejny tekst musi sięgać dalej, a jeśli nie dalej, to przynajmniej gdzie indziej, zaskakując czytelnika tak, jak wariacja numer trzydzieści zaskakuje słuchacza wszystkich poprzednich dwudziestu dziewięciu.
Misz-masz? Owszem, ale tak ma być – bo do muzyki można dotrzeć zewsząd i wszędzie można z niej wyruszyć w dalszą drogę.