Co to było?!
Lubię czytać debiuty, bo można czasem trafić na prawdziwą perełkę i odkryć nowy literacki talent. Ale w przypadku tej książki nie mogę tego powiedzieć. Debiut debiutem, ale jakieś standardy powinny zostać zachowane.
"Dwadzieścia minut do szczęścia " to książka, której lektura przyprawiała mnie o ból oczu. Naprawdę i ciągle się zastanawiałam, co ja właściwie czytam. Miała być to powieść, bajeczny romans, a dostałam twór, który przypomina opowiadanie pisane przez nastolatkę.
Ta książka jest straszna ! Brak w niej płynności akcji, przeskakujemy po wydarzeniach, nie zatrzymując się dłużej na żadnym z nich. Mamy bohaterów, którzy przyprawiają o ból głowy: Michalinę, studentkę, która nie potrafi płakać, kocha róż i uważa się za złą przez wzgląd na geny odziedziczone po rodzicach i Mikołaja, który miał być w mniemaniu autorki przystojnym dżentelmenem, swoistym rycerzem na białym koniu ratującym damy z opałów (patrz Michalinę), ale w moich oczach wyglądał na zupełnie kogoś innego. Zresztą obydwoje bohaterowie są tak denerwujący, że non stop przewracałam oczami czytając o ich "przygodach".
Widzę, że autorka pisze dalej i są to w większości romanse/erotyki, i na pewno znajdzie się grupa odbiorcza takiego typu książek. Mam tylko nadzieję, że są one lepszej jakości, jeśli chodzi o styl pisania, poprowadzenie akcji i bohaterów, piękne wydanie nie ukryje marnej zawartości. Może to ostre słowa, ale jestem zła, że zmarnowałam czas na lekturę tej książki. Nie polecam.