Gdy zbliża się polski Halifax, zaczynają dzwonić wojskowe telefony, biegną sygnały czujnego nasłuchu, wyją syreny alarmowe, reflektory otwierają ślepia, szukają po niebie, stanowiska artyleryjskie plują ogniem, a z lotnisk podrywają się Messerschmitty i Focke-Wulffy, aby rozprawić się z załogą, która dotarła aż tutaj. Tak było pod Kielcami i w rejonie Skarżyska, i Radomia, i nad Pilicą, i koło Grójca. Ale Halifax "E jak Elżbieta" przeszedł. Miał już kilkanaście zadziorów w pokryciu skrzydeł i kadłuba, uszkodzoną instalację świetlną i strzaskaną szybę w wieżyczce astro. Niektóre pociski rwały się blisko. Nie można było wymanewrować wszystkich.. [fragment powieści]