Roku pańskiego 1325, w Jawurze, sandomierskiej włości, w pysznym zamku, którego dziś i śladu nie widać, w zamku z modrzewia na. wysokiej górze, zamkniętym zwodzonemi mosty, bronionym przez grube mury, z czerwonej cegły, mieszkał pan możny i bogaty, Kaszubskim lub Kaszubą zwany. Jego pradziad, przybyły niegdyś z gdańskiej okolicy, razem z zakupioną w Małopolsce włością, przekazał potomkom swoim zwyczaje sąsiednich krzyżaków.
Pan Kaszuba miał kunsztowne rynsztunki i zbroje na ścianach sypialni, dziarskie bieguny w stajniach, żonę piękną ze znacznego domu, która przed nim jak gołębica przed jastrzębiem drżała, syna zepsutego i zuchwałego chłopaka, miał córkę zupełnie do matki podobną, o którą nie dbał wcale, i mnogich poddanych w obszernych dziedzinach; dlatego pan Kaszubski, herbu Kaszuba, hardo głowę podnosił, z sąsiadami nieraz zadzierał, a ubogich włościan swoich bezkarnie doprowadzał do nędzy i ciemiężył.
We wsi jego, w ubogiej i niskiej lepiance, żył z całą rodziną Piotr, którego inni chłopi Sępem przezwali, bo zawsze miał sępiate i chmurne oblicze, był zawsze ponury, milczący, a jeśli kiedy przemówił, to słowa jego były skargą, klątwą lub złą wróżbą. Jakże inaczej być mogło? Piotr jeszcze pięćdziesiątego nie domierzał roku, żona jego i czterdziestu lat nie miała, a już oboje pochyleni i starzy, z trudnością na opłacenie się panu i wyżywienie trojga dzieci zapracować mogli, bo ubóstwo, niewygoda, brak i ciężkie trudy prędko pod człowiekiem dół grobowy kopią. - (fragment książki)