Arthur Amberton powrócił! Jednakże zamiast przejąć tytuł i wykopać brata z rodowego majątku, osiadł jak odludek na jakiejś farmie. Jest to solą w oku byłej narzeczonej, która ma ambicję zostać kolejną panią na włościach. Nie cofnie się przed niczym, nawet spreparowaniem własnej kompromitacji. Ale jak to w bajkach bywa, los odwraca kota ogonem a pulę zgarnia "gorsza" siostra. I miała ta cała historia ręce i nogi, dopóki anioł nie wymyślił zrezygnować z własnego szczęścia w imię bezsensownej wspaniałomyślności. Gdzieś po drodze Arthur też zaczyna dziwaczyć i w tymż to momencie przyjemny romans zaczyna nieprzyjemnie zalatywać kiczowatym melodramatem, co być może dodaje fabule dramatyzmu lecz szkodzi na urodę. Kusi mnie by po wiedzieć, że "Dama w czerni" jest jak Arthur: Apetyczny, przypakowany, trochę bezjajeczny i z porytą banią.
Po więcej niż dobrym opracowaniu redakcyjnym styczniowych romansów historycznych "Harlequina" miałam nadzieję, że lutowe będą trzymać poziom. Niestety, redaktor serii miała inne zdanie i raczy romansoczytaczy wiechą edytorskich kwiatków, z których jeden: "Siknęła głową" rozwala system.
Dość, by skutecznie popsuć następne 2/3 książki, któremu pod względem redakcyjnym nie dolega nic. Pomijając tych kilka fabularnych i redakcyjnych dysonansów, "Dama w czerni" spokojnie mieści się kategoriach tego, co można określić jako przyzwoity romans.