Zacznę od tego, że fanką Kinga zostałam równo 30 lat temu, a zaczęło się od przeczytania książki jego autorstwa pt. "Miasteczko Salem", która bardzo mi się spodobała. Pamiętam, że później połknęłam jeszcze "Podpalaczkę", "Carrie", "Christine " i to by było na tyle, jeśli chodzi o dalszą styczność z twórczością tego Pana. Ciąg kilku jego nastepnych książek, które - gwoli ścisłości- okazały się całkowitą klapą (m.in słynne "To"), przesądziło o wypaleniu się mojej fascynacji dalszym dorobkiem S. Kinga. Być może nie było mi z nim po drodze, bo jednak King to King - ma bardzo specyficzną "stylówkę" pisania i można go albo uwielbiać, albo nienawidzić. U mnie (niestety) oparło się o to drugie, a gwoździem do trumny tegoż właśnie "znienawidzenia", okazało się właśnie "To" i choć ekranizację wersji z lat 90 - tych uwielbiałam i oglądałyśmy z siostrą dosłownie co chwilę, to ta pozycja spowodowała, że z Panem Kingiem znaleźliśmy się w stanie tzw. "zimnej wojny" i nie było absolutnie żadnej możliwości i chęci z mojej strony o jakimś akcie kapitulacji, czy warunków porozumienia odnośnie zmiany mojego nastawienia względem tego autora.🤪.
"Się tolerowali, ale łukiem omijali" - to tak w wielkim skrócie można by było nazwać tę naszą wzajemną, wielce skomplikowaną relację 😉.
No ale jak to w życiu bywa, czasem życie płata nam psikusy nie z tej ziemi...
"Dallas 63'" poleciła mi wyjątkowa osoba z LC, która skierowała mnie na właściwe tory (Heisenberg - bardzo Ci za to dziękuję 🙂😘) i był to strzał w 10.
Mimo, że z początku górę brał dość spory sceptyzm, no bo "King to King" , to jednak dałam mu jeszcze jedną szansę i wcale tego nie żałuję. Ba! Wcisnęłam sobie nawet na półkę kilka jego innych książek, poleconych mi przez tegoż samego Heisenberga (😉) i tak oto po 30 latach tejże "zimnej wojny", nasze drogi z Panem Kingiem zeszły się ponownie, a "zimna wojna" została porzucona na rzecz "ocieplenia stosunków" i póki co, pozostajemy ze sobą w dość dobrej komitywie.
"Dallas 63 " jest kapitalne.
Poza dość wyczuwalnym i bardzo dobrze opisanym klimatem z czasów JFK, perfekcyjnym połączeniem wątków, oryginalną fabułą oraz starym, dobrym "kingowskim" stylem pisania, książka ma w sobie to "coś", co niejako daje mi po jej przeczytaniu odczuć, że łyknęłam kawał porządnej literatury - nie potrafiłam oprzeć się tej historii i dałam się złapać, jak mucha w sieć.
A co mnie najbardziej zaskoczyło....?
A to, że historia w niej opisana zajmuje 850 stron i znając zamiłowanie Kinga do "przegadywania" fabuły, tym razem nie odczułam takiego wrażenia. Zaskoczyła mnie też końcówka, bo spodziewałam się całkiem innego zakończenia, a już na pewno nie tego, że się popłaczę :)
Najlepsza książka Kinga, jaką w życiu przeczytałam, więc pewnikiem wydaje się fakt, że znajdziemy się w końcu z p. Kingiem w stanie "zawieszenia broni" i fakt ten pozostanie już niezmienny.