Agnieszka Lis znana szerszej publice z powieści obyczajowych postanowiła wyjść poza ramy gatunku i zaserwowała nam kolejne już morderstwo, którego sceneria ma miejsce w rodzinnym mieście autorki, Koszalinie.
W jednym z prywatnych domów opieki umiera starszy mężczyzna. Nie był to najłatwiejszy z pensjonariuszy, dlatego na wieść o jego śmierci wiele osób oddycha z ulgą.
Pisząca reportaż na temat koszalińskiej służby zdrowia, dziennikarka Bożena odkrywa, że doszło do zatuszowania morderstwa. Okazuje się, że więcej niż jedna osoba miałaby powód, by pozbawić upierdliwego mężczyznę życia.
W moim odczuciu książka nie jest typowym kryminałem, to powieść psychologiczno-obyczajowa z tzw. dreszczykiem. Intryga kryminalna stanowi punkt kulminacyjny szerszej perspektywy. Dużo tutaj relacji międzyludzkich, rodzinnych więzi i traum. Pisarka porusza temat przemocy domowej oraz kontrowersje wokół przekonania, iż dzieci są po to, żeby na starość miał kto rodzicom szklankę wody podać. Możemy też bliżej przyjrzeć się sposobom funkcjonowania domów opieki.
Prym wiodą tutaj postacie kobiet, dwóch zupełnie odmiennych pod względem charakteru przyjaciółek: przebojowej i wygadanej Bożeny oraz cichej i skromnej Małgosi.
Historia przemocy, która tu wybrzmiewa, zmusza do wielu, często gorzkich refleksji.
Jednak całość jest mocno przegadana, momentami irytująca, a poważne tematy potraktowano zbyt powierzchownie.