Książka napisana w 2011 roku, jakby pod wpływem mody na teorie o końcu świata według Kalendarza Majów. Według mnie historia trochę naciągana, aby sprostać modzie i oczekiwaniom czytelników. Książka składa się z dwóch opowieści. Jedna z nich jest relacja XVI wiecznego Konfistadora, który na polecenie franciszkanina Diego de Landy wyrusza wraz z towarzyszami w głąb krainy Majów, aby odnaleźć zaginioną świątynie Majów, a w niej stare zwoje z przepowiedniami Majów. Opowieść jest sucha, przedstawia drogę najeżoną niebezpieczeństwami i niewytłumaczalnymi zjawiskami. Drugiej narratorem jest tłumacz, egocentryk, samotnik, stroniący od ludzi. W dziwnych okolicznościach dostaje po parę kartek pamiętnika Konfidtadora, który tłumaczy z hiszpańskiego na rosyjski. I z każdym przetłumaczonym fragmentem wzrasta zamęt w jego życiu i w świecie wokół niego. Autor buduje atmosferę grozy, niedomówień, mieszankę snu i jawy, mieszankę rzeczy istotnych i nieistotnych, Niestety te nieistotne przeważają, powodując dziwny zamęt i opowieść staje się nudna i mało wciągająca. Narrator, który przez większość powieści podkreśla, że jest ateistą i nie wierzy w żadnego Boga nagle zaczyna wierzyć w bóstwa Majów. Kończy prawie jak Nietzsche . Niestety nie ten poziom. Co ja zapamiętałam, że KGB nie należy źle oceniać i jeszcze trochę propagandowych haseł przemycanych w opowieści . Dla mnie jest to powieść słaba, i nudna.