Historia (a właściwie dwie historie) opowiadana jest dwutorowo i na przemiennie, przy czym ta wojenna zajmuje więcej treści książki. Jedna z opowieści dotyczy Elsie Meriwether, owa dama ma 79 lat i w El Paso w stanie Teksas prowadzi własną piekarnię specjalizującą się w wypiekach niemieckich, ponieważ Elsie jest z pochodzenia Niemką.
Z drugiej historii, dowiadujemy się, co gryzie (że z lekka sparafrazuję) Rebę Adams. Reba jest dziennikarką i właśnie dostała zadanie do wykonania, ma napisać artykuł o tym jak obchodzi się święta Bożonarodzeniowe za granicą. W tym celu postanawia przeprowadzić wywiad z Elsie i napisać jak ona obchodziła święta w Niemczech. Rzecz w tym, że Elsie święta w ojczyźnie to czasy wojny... Więc Reba nie dostanie słodko cukierkowej opowieści, o choince Mikołaju i świątecznych wypiekach.
I tak podpatrujemy sobie jedno dramatyczno — traumatyczne życie dorastającej Elsie w hitlerowskich Niemczech, oraz życie mocno niepoukładanej felietonistki, Rebe. Która, takie można odnieść wrażenie, nie bardzo wie, czego chce od życia i ma problemy z priorytetami i decyzyjnością.
Książkę czytało się dobrze. Rzadko kiedy można spotkać lekturę (beletrystykę), która opowiada o wojnie z punktu widzenia niemieckiej nastolatki. Przynajmniej ja za często takich nie spotykałam. Zwłaszcza że jest to też jedna z nielicznych książek poruszających, wprawdzie dość pobieżnie, ale jednak temat instytucji o nazwie „Lebensborn e.V.”. Co niektórzy bardziej d...