Jak ja się przy tym dobrze bawiłam! Opowieść jest wciągająca, a główna bohaterka przecudowna. Po tym, jak musiała uciekać ze swojego domu, rozstać się z rodziną, nie poddała się, wręcz odwrotnie. Postanowiła, że uwolni swoją matkę i konsekwentnie zmierza do celu. Podobało mi się, że nie rozpaczała nad swoim losem, że nie zachowywała się jak wspaniałomyślna naiwna bohaterka, tylko wszystkie jej działania były podyktowane troską o rodzinę i chęcią odzyskania dla mamy wolności.
Uwielbiam Xingyin, ale uwielbiam też Liwei, czyli księcia Niebiańskiego Królestwa. Mężczyzna jest tak bardzo odmienny od swoich rodziców, że można zacząć się zastanawiać, czy nie został adoptowany. Wspiera naszą bohaterkę i traktuje ją jak przyjaciółkę, a później, z czasem, rodzi się między nimi miłość.
Pojawiły się też momenty i bohaterowie, którzy podnosili mi ciśnienie. Jeden z nich wywołał u mnie taką wściekłość, że miałam ochotę wejść do książki, trzasnąć mu patelnią w głowę i wrócić. Bardzo dawno nie miałam takich zapędów względem literackiej postaci, także emocje w tej lekturze są i jest ich bardzo dużo, i bardzo różnych.
Książka staje się jednym z moich ulubieńców!