Nigdy nie zastanawiałam się nad minimalizmem. Słyszałam, wiedziałam co to, ale miałam wewnętrzne przekonanie, że nie dla mnie ta filozofia.
Do przeczytania książki sprowokowała mnie przyjaciółka, gdy wpadłam do niej z niezapowiedzianą wizytą, a tam totalny kipisz. Wybebeszone szafy, puste półki, wypchane wory, kartony, reklamówki pełne nie wiadomo czego. Wyprowadzka? Nie, to efekt przeczytanej książki „Chcieć mniej…”. Porwałam od niej książkę, przeczytałam, przedyskutowałam z domownikami, a po miesiącu u mnie: wybebeszone szafy, puste półki, wypchane wory, kartony. Dojrzewałam powoli, a potem zaczął się proces odgracania życia. Jestem po pierwszym etapie. Jestem z siebie dumna. Mało prawdopodobne, że założyłabym ciuch, którego nie miałam na sobie kilka lat, że zajrzę do książki kupionej w ubiegłym stuleciu, że naprawię i zacznę używać zepsuty, zachomikowany w pawlaczu samowar, czy ulubioną nieczynną lampę i doprawdy nie potrzebuję 8 solniczek. W pokojach jest teraz więcej powietrza, w szafach w końcu luźniej, a na półkach mniej bibelotów do odkurzania. Zminimalizowałam ilość przedmiotów, o które trzeba dbać poświęcając im czas.
„Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce” to książka inspirująca. Nie tylko w sferze porządkowania przestrzeni wokół, ale i odgracania umysłu, potrzeb, ograniczania nieważnych znajomości (to też minimalizm) i o asertywności.
Najpierw autorka pisze o swoich doświadczeniach, potem układa pewne sprawy w głowie, a na zakończenie...