Cezary Domarus w swym najnowszym tomie wierszy cargo, fracht czyni z wiersza pole semantycznych zerwań, w których mieści się rozstrojony, przesyłany w tę i we w tę wymiar swoich zwidzeń, wywiedzionych z cierpkiego i paradoksalnego postrzegania wydarzającej się nie tylko na jego oczach jawy. Sfałdowany i meandrycznie biegnący donikąd świat realny staje się coraz ciaśniejszym kokonem – jednostka, która w nim tkwi, odnajduje się w zróżnicowanych uplasowaniach, na przejściowych poziomach, rejestrowanych zmiennym i wielorakim językiem.
Anturażem dla tych wierszy jest bez wątpienia klimat współczesnego biopolis – opustoszałe budynki peryferyjnych korporacji, blokowiska czy wielkomiejskie arterie. To właśnie tam autor eksploruje potyczki i zmagania jednostki z martwą naturą, wyznaczającej kierunki poruszania się w narzucanym rytmie, determinującej – tym samym – możliwości wyboru, czy skalę percepcyjnych odczytań. Ruch języka poetyckiego staje się przez to - w swej paradoksalności – przyległy do fragmentarycznego, nieciągłego i wytracanego tempa wielkomiejskiej zatraty, gdyż: JAK JEST było nie do pogodzenia z niczym/ co uzgodniono/ - stało osobno, w cieniu biurowców/ było felgą porzucona na północnym krańcu strefy postojowej/ - siwy beton ograniczony krawężnikiem, pasy białe/ kilka żółtych// pokonaliśmy tysiąc odmów, lecz JAK JEST i tak skoczyło za nami/ jak konikpolny spłoszony cieniem na nieużytkach (…). Tak właśnie jawi się współczesny rodzaj poetyckiego mimesis – gorzkiego widma, zacierającego wszelki trop stabilnej pochwytności, wymierności ujęć, wreszcie, dookolnego świata, którego jedynym pewnikiem jest trwałość rozpadu.
Maciej Melecki