Zauważyłam, że dużo osób burzy się na myśl: książka za recenzję. Ale czemu? Czy osoby, które tak to zaskakuje płacą za te egzemplarze recenzenckie?
Dla mnie coś takiego jest świetne, bo np. do książki "Dni Trawy" nigdy bym sama nie dotarła. Raz, że pewnie mignęła by mi tylko przed oczami, dwa, że w mojej bibliotece nigdy by się nie znalazła. A tak udało mi się ją przeczytać i napisać dość przyzwoita recenzję (w sensie moich wypocin, bo książka była genialna).
W życiu nie pomyślałabym, żeby wziąć książkę za nic. Czasami do 9 wieczorem siedzę z mamą w ogrodzie, a później czytam do drugiej ale się sprężam i recenzję oddaję.
Taka książką do recenzji to nie jest tak do końca prezent. To ładnie wygląda z boku, bo pamiętam jak zazdrościłam koleżankom, które współpracowały z wydawnictwami, ale gdy sama zaczęłam, wiem, że to nie bułka z masłem.
1. Tę książkę trzeba przeczytać, a czasami naprawdę masz ochotę spalić ją w piecu jako podpałkę. I to czytanie już przecież zabiera trochę czasu. Dajmy na to - 5 godzin.
2. Recenzja nie pisze się sama - ja zanim ją napisze dużo myślę o tym, o czym napisać, jak oddać w słowach swoje wrażenia. Czasami robię notatki. A gdy w końcu siadam przed komputerem napisanie i poprawki zajmują mi około godziny.
3. Tak, masz już kolejną książkę na półce. Ale podsumowując stracony czas, to wychodzi jakieś 6 godzin, a książka kosztuje 30 zł. Myślę, że Recenzent na nią zarobił, o ile zmieścił się w terminie dwóch czy trzech tygodni. Takie jest moje zdanie, bo terminy to terminy.