Szczerze? Możecie mnie żreć. Dla mnie Kill Bill to zlepek scen o zabijaniu, gdzie chodzi tylko o to, aby kogoś zabić, a motyw dziecka na koniec dwójki to chwyt tak mało wyszukany, że nie mogę tego nazwać czymś dobrym. Raczej to jest kino klasy B za grube miliony, które próbuje się wcisnąć jako popkulturowy pastisz o zemście, a prawda jest taka, że Quentin zrobił sobie ten film z nudów i potrzeb czysto finansowych, być może. I to widać na ekranie, gdzie nie ma pasji ani miłości do opowiadania historii, tylko jeden wielki łańcuch napier...lanki ku chwale przemocy i samurajskich mieczy. I gdyby nie te grube miliony upchane w sceny przemocy, nie dałoby się tego oglądać.