Cytaty Mariusz Szczygieł

Dodaj cytat
Gest, który mogliby uczynić czescy mężczyźni 15 marca 1939 roku, byłby jedynie gestem samobójczym. Być może pięknie jest przelać krew za swoją ojczyznę, czyniąc bohaterski gest. Myślę nawet, że nie jest to specjalnie trudne. My jednak musimy robić coś całkiem innego. My musimy żyć. Musimy oszczędzać każdego człowieka, którego mamy, każdą siłę i siłkę. Nie ma nas wystarczająco dużo, byśmy mogli sobie pozwolić na gesty. Jest nas tu osiem milionów - zbyt mało, zbyt mało na samobójstwa. Ale wystarczająco dużo na życie.
Mdlejąc z głodu, pieszo docierają do Hamburga. Na przedmieściach widzą przez okno, jak kłóci się małżeństwo. "Jak mogą kłócić się ludzie, którzy mają swój stół, swoją podłogę, swój sufit i swój język? Człowiek jest wciąż idiotą".
Nie można mierzyć wszystkich swoją miarą. Na ludzi, których kochałam, mam miarę inną." Lenka Dubcek.
We własnej gazecie "Zlin" Jan Antonin Bata ogłasza pomysł, z którym się obudził - przenieść Czechosłowację do Ameryki Południowej. (...)
- Ale naród i jego kultura są ściśle związane z miejscem - słyszy zewsząd.
- Do dupy z kulturą, gdy na wojnie mają ginąć dzieci - odpowiada.
Prawda to jest to, co my przeżyliśmy, a nie to, co nam ktoś po latach na ten temat powie.
A czego miałbym się bać?-szczerze się zastanawia i nagle ripostuje- A poza tym, proszę pani, człowiek może umrzeć tylko raz. A jak umrze trochę wcześniej, to tylko troszkę dłużej jest umarły.
9 lutego 2001 roku w Wielkiej Sali krematorium na Strašnicach w Pradze wielbiciele żegnali ją usprawiedliwieniem:
- No cóż, była tylko kobietą.
Chyba nikt nie powiedział, że ci, którzy doprowadzili ją do upadku, byli tylko mężczyznami.
Zostaję twardy, choć serce chce pęknąć.
Nie każdy może być filozofem, ale każdy w swoim własnym interesie powinien pół godziny tygodniowo myśleć.
Uświadomiłam sobie, że szpital dla psychicznie chorych jest w Czechosłowacji jedynym normalnym miejscem, bo wszyscy mogą tam bezkarnie mówić, co naprawdę myślą.
[...] kiedy nie pracowała jeszcze w hospicjum, myślała, że wierzący mają przed śmiercią lżej.
- A teraz widzę, że i wierzący, i niewierzący tak samo przed śmiercią pokornieją.
I widzę też, że wszyscy umierają tak samo: w zupełnym spokoju.
Na początku myślałam, że trzeba mieć w sobie niezwykłą świętość, by pójść do nieba. A teraz nie mogę się oprzeć wrażeniu, że idą tam wszyscy.
Zapomnijcie o wiecznym trwaniu, jest tylko wieczna zmiana! (Karel Teige).
Każdy naród ma jednak potrzebę patosu i każdy naród ma jednak potrzebę bohatera.
Nieprzypadkowo w Czechach można usłyszeć: "Wierzę w ateizm". Brak wiary w Boga zastępuje wiara w różne idee, które potocznie wrzuca się do worka z takim napisem.
Poeta to ten, co zmusza mróz, by przeszedł wam po krzyżu, kiedy poeta obnaża prawdę- Jaroslav Seifert.
To, co robię w Czechach, nie jest ewangelizacją w polskim tego słowa rozumieniu. Ja jestem na etapie czegoś w rodzaju przedewangelizacji. Czytam sobie wiersz Kocabovej o znarkotyzowanym Jezusie i się cieszę. Bo czasem ktoś komuś mówi: Jesteś dla mnie zerem! Zero to nic, powietrze. A dla niej Bóg jest przeciwnikiem, co znaczy, że ma wartość. Że nie jest zerem. To już coś-podkreśla.
Bogaci muszą stawać się ciągle bogatsi. biedni muszą być coraz biedniejsi - to jest ta cała globalizacja.
(...) śmiech to władza. Władza nad tym, z czego się śmiejesz.
Im jesteśmy inteligentniejsi, tym większy problem robimy naturze. Zwierzę bierze sobie tylko to, czego mu potrzeba, a człowiek musi wziąć wszystko.
Ochroniarz wyznał Polakowi,że czasem w nocy obie płcie przychodzą napić się z penisów wody. (A przynajmniej tak to można ująć)
Śmiech... (...). Przecież musi być jakiś powód do życia.
Kiedyś (20.09.2006) odwiedziłem Fialovą i rozmawialiśmy o jej stosunku do wiary.
Jest córką pułkownika lotnictwa, gorliwego ewangelika. W książkach, które napisała o swoim życiu (jedną o powitaniu starości, a drugą o tym, że czym gorzej, tym lepiej), propaguje w Czechach buddyzm. Uważa, że po zmianie ustroju Kościół katolicki nie przeżył renesansu właśnie z tego powodu, że zbyt kojarzył się z komunizmem. - Zakazy, nakazy - wyliczała. - A już szczególnie wyznanie katolickie ma nadmiar przepisów i reguł. W buddyzmie zen powiedzą panu tylko, że w życiu chodzi o miłość i dobro. Ale już nie przymuszają do konkretnej drogi. Czesi po upadku komunizmu, kiedy Kościół katolicki miał jakiś cień kredytu zaufania, natychmiast zorientowali się, że to organizacja totalitarna).
Moje dowody na istnienie?
Wie pan co, niech pan nie bierze tego osobiście, ale dlaczego ludzie niewierzący chcą ciągle dowodów? Nie szukam żadnych dowodów, nawet się nie staram. Nie muszę. Nie potrzebuję Boga sprawdzać. A to jest jedna z reakcji ateistów: daj mi dowód. Ja wtedy kończę rozmowę, nie warto wchodzić na ten poziom, ale niech pan nie bierze tego osobiście.
Zdaniem Haliny to śmiech nadaje rzeczom właściwą miarę. „Dopiero wtedy - pisze - to, co ważne, ponure i ciężkie, będzie dokładnie takie, jakie ma być.
Pomyślałam, że bezsilność ma swój ciężar fizyczny.
Oczywiście jak najbardziej rozumiem, że rozpaczliwie szukamy sposobów, aby nadać sens rzeczywistości. Człowiek jeśli nie widzi wyraźnego sensu, gubi się, ginie.
Po sushi zajrzeli do Internetu. Rzeźbiarz pokazał swoje imponujące (czternaście ton i dziewięć metrów wysokości) dzieło Metalmorphosis. Fontannę w kształcie ludzkiej głowy z błyszczącej stali.
Stoi przed biurowcem w mieście Charlotte w Północnej Karolinie. Głowa jest podzielona na kilkadziesiąt nałożonych na siebie płatów metalu i oprócz tego, że pluje wodą, to jej części wykręcają się w różnych kierunkach. Czasem wygląda jak zdefasonowane głowy u Bacona.
David ze swojego komputera w Pradze może kierować grymasami amerykańskiej głowy. Jeżeli mu się oczywiście chce. (Śledzić ruchy głowy na żywo można przez Internet, może akurat autor nią kręci).
Po pokręceniu Polak już musiał jechać pilnie na lotnisko, a artysta wręczył mu swoją książkę Przepieprzone lata.
W książce wyznaje, że za największą sferę twórczą uważa seks, dlatego lata twórczości może przeliczyć na ilość wyprodukowanej spermy. Oblicza, że w tej chwili jest to już ponad trzydzieści pięć litrów.
„David Černý, twórca spermy” – mógłby zatytułować ten tekst Polak, tylko że to tytuł do prasy niskich lotów.
Chyba żeby spermę Černego potraktować jak metaforę.
Polak pomyślał, że David Černý jako artysta chyba nie jest u siebie szczęśliwy i dlatego powinien wymienić produkt „Czechy” na produkt „Polska”. Chciał mu o tym powiedzieć.
Ale był już wieczór, samolot trzeba było przepchać do hangaru i wciąż nie udało się zrobić wywiadu. Artysta zjadł kolację i oznajmił, że jedzenie hamuje mu myślenie, i wtedy zaraz chce mu się spać. W tej sytuacji Polak zapowiedział, że porozmawiają jutro.
Tylko że jutro Czech zaraz po przebudzeniu przygotował obiad.
Mogli zjeść przy dużym stole z metali po recyclingu w mieszkaniu albo na tarasie. Nad drzewami na podwórku czterech kamienic z XIX wieku, na wysokości szóstego piętra.
Taras mierzy jakieś dwa metry na dwa, nie ma żadnych barierek ani zabezpieczeń, i obaj wybrali właśnie tę możliwość.
David Černý chciał udowodnić, że zmieszczą się tam dwa krzesła i stół.
Postawił na nim sushi, które sam przygotował, mówiąc: - Sushi nauczył nas wszystkich Petr Zelenka. (Černý wystąpił u Zelenki w Guzikowcach – jako ten, który kładzie klucz do mieszkania byłej dziewczyny na tory kolejowe, żeby spłaszczył go pociąg, uważa bowiem, że w ten sposób ich relacja naprawdę się zakończy, a potem ginie ze swoją nową dziewczyną w wypadku).
Polak usiłował zadać pytanie (w typie pytań, jakie zadaje się zasłużonym artystom w Polsce) i już miał rozpocząć dział pytań o ojczyznę.
- Dlaczego – zaczął – w innych hymnach narodowych się maszeruje i dominuje, a w czeskim śpiewa się, że w Czechach jest pięknie?
- Sushi zaraz zacznie ci się ruszać, upał jest – powiedział na to artysta.
W końcu stwierdził, że wywiadu o twórczości udziela Polakowi od dwóch tygodni i co tu jeszcze dodawać.
Niestety, Polak tego wszystkiego od Davida Černýego się nie dowiedział. Bo artysta chciał dokądś gonić, tylko sam nie wiedział dokąd, co nazywamy nerwicą.
Polak nie dowiedział się też, dlaczego David Černý jako dziecko doprowadził do sytuacji, że dwie jego nauczycielki odwieziono do szpitali psychiatrycznych.
(I możemy zdradzić czytelnikowi, że już się tego nie dowie. Bo z Černým jest tak, że jak raz się człowiek nie dowie, to się już nigdy nie dowie).
Na placu między domami na robotniczym Żiżkowie stoi najobrzydliwsza budowla w Pradze: widoczny zewsząd nadajnik telewizyjny, nazywany przez ludność wiertarką, a przez jednego poetę koszmarną wieżą strażniczą, która pilnuje zgrzybiałych kamienic.
Wiertarka powstała w drugiej połowie lat osiemdziesiątych i stanęła na cmentarzu żydowskim w 1630 roku, który prawie w całości zlikwidowano, a miejsce zalano betonem.
Teraz po wieży, w górę i w dół, pełznie dziesięć niemowląt. Z daleka wyglądają jak robaki. Każde jest czarne i ma ponad trzy metry długości. Niemowlęta mają urodę, na jaką wieża zasługuje: napuchnięte, nieproporcjonalne głowy, które z bliska przypominają tyłki. Między policzkami-półdupkami mają płaskorzeźbki kodów kreskowych.
- Sztuki trzeba wypatrywać w górze – zaśmiał się David Černý, widząc, jak turyści zadzierają głowy, żeby policzyć niemowlaki.
To jest odwrotność tego, co zrobił w mieście Znojmo, gdzie sztuki trzeba było wypatrywać w dole.
W Znojmie zażyczyli sobie wystawy, jakiej nie było. Oddał więc dziesiątki swoich, istniejących w Realu albo wyobraźni rzeźb. W wymiarach 2 x 2 x 2 cm. Były mniejsze niż pudełka od zapałek. Ustawił je w galerii na podłodze i mieszkańcy miasta z burmistrzem na czele musieli przed sztuką klękać. Niektórzy byli zmuszeni nawet chodzić przed nią na czworakach.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl