Cytaty Jarosław Grzędowicz

Dodaj cytat
Zawsze wydawało mi się, że stanąć znienacka w obliczu własnej śmieci to musi być coś potwornego. Wiedziałem, że nikt nie może być pewien, jak się wtedy zachowa i czy nie obudzi się w nim przerażone, pragnące żyć zwierzę. Ale nie przypuszczałem, że można uniknąć śmierci i czuć konieczność dalszego życia jako straszne brzemię.
W naszym świecie trudno znaleźć pustkowie, w którym nie będzie niczego oprócz przyrody, nieba nad głową i człowieka siedzącego na kamieniu. Człowieka, którego obowiązuje jedynie to prawo, jakie ma w sercu. Przez całe moje życie, gdziekolwiek bym się ruszył i cokolwiek bym robił, kontrolowały mnie miliony przepisów. Tysiące urzędników normalizowało każdą moją myśl i każdy postępek. Na wszystko mieli procedury. Przez cały czas usiłowali się mną opiekować i uchronić przed jakimkolwiek ryzykiem. Przez całe życie czułem się, jakbym miał dwanaście lat. I miliony rodziców. Tu nikt się mną nie opiekuje. Mogę się upić, skręcić nogę, wylecieć w powietrze dzięki własnemu ładunkowi termicznemu albo wpaść do jakiejś studni. Wszystko na własne ryzyko. Boże, co za ulga.
Pamiętaj, giną głównie Ci, którzy przestali myśleć. Poddali się. Opuścili ręce.... Każde przetrwanie to zwycięstwo improwizacji.
Człowiek nie umie myśleć w kategoriach astronomicznych. Przestrzegano mnie przed tym. To fatalne dla samopoczucia. Można oszaleć.
To kompletny obłęd.
Szkolono mnie właśnie pod takim kątem, żebym nie
oszalał, patrząc na dzieci, zmienione w bojowe maszyny,
wyglądające jak piekielne karły. Żebym nie gryzł
się w nieskończoność, kiedy widzę, jak piec przemawia
ludzkim głosem albo gdy prawa fizyki idą sobie na spacer.
Żegnajcie podatki, procedury i przepisy. Żegnaj, cywilizacjo.
Żegnajcie święta, hotdogi i szpitale. Żegnaj, Ziemio.
Żegnaj, słodka Europo. Niech twój byk poniesie
cię w jasną cholerę.
Koniec.
I niech was szlag.
Na żelazo jest ostrze, na truciznę i chorobę zioła i uroki, nawet na babę znajdzie się jakiś sposób. Tylko na pieśni bogów człowiek nic nie poradzi.
- Chodzi o to, że ci, których szukam, mogli kiedyś pójść w niewolę. Skąd się biorą niewolnicy?
-No, najpierw jakiś niewolnik spotyka niewolnicę, a potem...
Pomyśleć, że jeszcze trzy uderzenia serca wcześniej byłem dumny z siebie i szczęśliwy. Teraz czułem się tak, jakbym został sam w czarnej pustce. Jakby wydarto mi serce, zostawiając ziejącą, krwawą ranę. Nagle. Jakbym wpadł pod lód.
Wieszchowiec szarpał arkanem, wierzgał, stawał dęba i w ogóle pokazywał na wszelkie dostępne mu sposoby, że nie akceptuje sytuacji, a zachowanie Drakkainena uważa za skandaliczne i jest oburzony.
Stwór zmaterializował się nagle i ruszył do przodu niczym kosmata góra. Przypominał niedźwiedzia jaskiniowego, którego mama zapomniała się z yeti.
Patrzę na góry, otaczające długą i szeroką dolinę, i czuję pustkę. Coś w rodzaju obrazu kontrolnego albo komunikatu "panic screen". "Umysł wykonał nieprawidłową operację i nastąpi jego zamknięcie. Jeżeli problem będzie się powtarzał, skontaktuj się ze sprzedawcą".
-Odejdź, Romassu - powiedział.
"Odejdź moje życie".
Miejscowy Stwórca najwyraźniej nie porzucił upodobania do zębatych jak smoki przedstawicieli megafauny. Mogło się okazać, że leżacy tu potwór, prościutko z "Ogrodu rozkoszy ziemskich" Boscha, lokalnie uchodził za zwykłą żebę.
(...)
-Ulf Pogromca Żab- powiedział niegłośno.
My, Kireneni, wierzymy w co innego. W mozolną Podróż Pod Górę ku oświeceniu i
harmonii ze Stworzycielem. Wierzymy, że są różne drogi i wiele z nich, tych, które idą Pod Górę przez trud bycia sprawiedliwym, litościwym, wolnym i dobrym, jest słusznymi. Jednak każdy idzie sam i musi wybierać swój szlak.
Kiedy coś nie ma prawa istnieć, a jednak istnieje, przyjmuję to do wiadomości i nie zadręczam się pytaniami "jak" i "dlaczego". Tak zostałem wyszkolony.
Ależ ze mnie skurwysyn, pomyślał ze zdumieniem. Czuje się jakbym zerżnął delfina.
Płyniemy. Dziób tnie wodę, rzędy wioseł zapadają się z pluskiem, a ja walczę z irracjonalnym poczuciem deja vu. (...) To wygląda jak scena żywcem wyjęta z „Jądra ciemności”. Za chwilę ktoś zostanie trafiony włócznią, która wyleci nie wiadomo skąd i przeszyje mu pierś, a my zaczniemy rozpaczliwie szyć z łuków na wszystkie strony, ktoś dopadnie balisty i zacznie miotać w brzeg jeden oszczep za drugim, ten trafiony będzie konał na pokładzie, prychając krwią, a z mgły po obu brzegach będzie dobiegać to szyderczo rozpaczliwe zawodzenie. Czuję to jak fatum albo złą wróżbę. Coś nieuniknionego.
Chyba nigdy nie byłem tak długo zupełnie sam. W domu nawet samotny człowiek bez przerwy słyszy mowę. Mówią przedmioty, sprzęty domowe. "Klucze! Brakuje kluczy!" - wykrzykuje czip wprasowany w kurtkę, kiedy wychodzisz z domu. Gada dom, lodówka, telewizor, samochód.
Kiedy byłem mały, te wszystkie rzeczy jeszcze na dokładkę usiłowały człowieka pilnować i wychowywać. Takie były czasy. "To czwarta puszka piwa!" - rugała mojego ojca lodówka. - "Jedno piwo to jednostka alkoholu i stanowi równowartość dwudziestu pięciu setnych grama czystego spirytusu! Nawet taka ilość może być groźna dla zdrowia!". Szlag mógł trafić.
Zapamiętaj, mój przyjacielu, bo jeżeli kiedyś zobaczysz prawdziwego Boga, rozpoznasz go od razu. To ten, co daje życie, co stwarza świat i do którego wszyscy dążymy. Jest dużo większy niż twoja bogini i większy nawet niż świat. Jego wielkość nie zależy od takich głupstw, jak to, co kto zjadł, jak się ubrał, z kim się ożenił albo z kim spał. I nie potrzebuje od nikogo ofiar z krwi ani nie trzeba błaznów w czerwonych płaszczach i maskach, żeby go zrozumieć.
Mam, co mam, a czego nie mam, nie potrzebuję.
Żeby cię pokaziło-wrzeszczał zwiadowca-
żebyś ssał łosiowi w piekle , cholerna pokrako!
- Wynocha! - zakrakał nagle Nevermore, siadając na skale tuż przed granicą uroczyska.
- Tyle to już sam wiem - powiedział mu Drakkainen. - Tylko co dalej?
Kruk przeleciał mu nad głową i usiadł na innej skale.
- Traakt!
- Fajno - wycedził Drakkainen. - Dlaczego nie? Przecież to zupełnie racjonalne. Idziemy za krukiem. Słownik ci się poszerzył jak słyszę.
- Traakt! Traakt! - krakał Nevermore.
- Wolałbym, żebyś powiedział "droga", "tędy" albo coś w tym rodzaju, co mniej się kojarzy z krakaniem.
Stara coś knuje, Grisma knuje, Królowa też, młody gapi się, jakbym mu kozę wydoił... Co za towarzystwo.
Czuję się jak jakiś pradawny, martwy władca. Przywiązany do tronu, który za chwilę stanie w płomieniach. Przede mną przeciąga korowód żałobników z darami. Dostałem już szwajcarski scyzoryk i butelkę palinki od jakiegoś krajana. Wszystko nielegalne. Artefakty. Anachronizmy. Dowództwo misji tak się starało, żebym nie miał nawet zapalniczki.
Dary grobowe.
Brakuje tylko płaczek.
Powinni byli zadbać o płaczki.
Wszystko może być bronią.
- Kup mi piwa, Śpiący na Drzewie. - słyszę skrzypiący, zrzędliwy głos.
- Miło cię widzieć, Kruczy Cieniu. Co, kiepsko interes idzie?
- Nie, ale skoro cię już spotkałem, to niech będzie z tego przynajmniej jakaś korzyść.
- A co ja zyskam poza tym, że zmarnuje się trochę tego kiepskiego piwa?
- Kiedy głupi spotka mądrego, zawsze ma z tego pożytek. Ludzie mogą pomyśleć, że może ma trochę rozumu, skoro z mądrym siedzi.
- To znowu korzyść dla ciebie.
-Potrzebuję konia.
-Nie handuję końmi. Handluję rzeczami, które czynią.
-Masz coś, co potrafi zamienić człowieka w kamiń?
-Czas? Mam mnóstwo czasu.
Popadałem czasem w smętne zamyślenie. Wieczorami siedziałem w swojej sypialni albo na tarasie i patrzyłem na ogród. Słuchałem wołania nocnych ptaków i spoglądałem na lśniące wody jeziora. Szukałem milczenia i samotności.
Jakiekolwiek by było okoliczności, zachowaj dostojność. Dostojność to przygotować się do walki chłodno, lecz poprawnie, nie dając się wyprowadzić z równowagi ruchami przeciwnika. Pozorna łagodność dostojności skrywa tysiące możliwości. Tyluż zmianom może przeciwstawić się siła. A zatem, dostojność i siła to jedno.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl