„Traktuj, zacny Czytelniku wszystko, co Ci się przydarza z odpowiednią dozą luzu” – wywiad z Krzysztofem Owsiakiem

Autor: Dominika Róg-Górecka ·21 minut
6 dni temu 1 komentarz 6 Polubień
„Traktuj, zacny Czytelniku wszystko, co Ci się przydarza z odpowiednią dozą luzu” – wywiad z Krzysztofem Owsiakiem

Jego umysł stanowił sferę nieodgadnioną nawet dla najtęższych filozofów, Oraldo specyficznie pojmował otaczającą go rzeczywistość, osobliwie też wyrażał myśli, czy to z racji jakiejś tajemniczej przypadłości, czy może z powodu złej diety, a może zwyczajnie z powodu nieznajomości gramatyki” – „Wyprawa po Smocze Jajo” 

 

 

Panie Krzysztofie, czy mógłby Pan w kilku słowach opowiedzieć o czym jest „Wyprawa po Smocze Jajo”?

 

Jest to opowieść o życiu w pigułce.  O drodze, w którą wysyłamy się sami, bądź wysyła nas ktoś i podczas tej drogi otrzymujemy różne zadania, z którymi się mierzymy. Życie, które jest wyborem wiąże się z konsekwencjami tego wyboru, jest też sumą różnych mniejszych wyborów i następnie zderzeniem z ich konsekwencjami. Ja to wszystko ubrałem w pewien kostium i zaprosiłem na bal maskowy wszystkich chętnych do wspólnego biesiadowania. Cała impreza utrzymana jest w lekkiej, zwiewnej, prześmiewczej konwencji, nikt nie liczy kroków, nie ocenia figur. Jedno, co na pewno jest dopuszczalne, to możliwość śmiania się z siebie, ze wszystkich i z wszystkimi! Można w każdej chwili zmienić partnera do tańca, albo opuścić salę…. No, chyba, że smok będzie miał w tej kwestii inne zdanie… ;)

 

Zanim „Wyprawa po Smocze Jajo“ ujrzała światło dzienne, minęło sporo czasu. Czy mógłby Pan przybliżyć naszym czytelnikom tę historię?

 

Nie ma w tym niestety żadnej magii. A zwykła proza życia, choć patrząc na to, czym zajmowałem się przez te blisko 30 lat ktoś mógłby powiedzieć, że można by obskoczyć nimi ze trzy życiorysy. W latach 1996-97 jako „młody-gniewny“ z ogromną pewnością siebie rozesłałem wydruk powieści do kilku co najmniej wydawnictw. Zainteresowały się dwa i to od razu gracze z pierwszej linii. Trochę trwało uzyskanie odpowiedzi – przypomnę, Internet wyłączony, media społecznościowe nie działają, maile działają w zależności od tego, czy gołębie nakarmione… W końcu po trzech-czterech miesiącach oczekiwania, jedno wydawnictwo, po przeczytaniu przez kilku członków decyzyjnych stwierdziło, że jednak nie zaryzykują… Drugie wydawnictwo decyduje się wstępnie, że mogłoby wydać, ale pod warunkiem zmiany konwencji, gdyż ta jest zbyt komiksowa i może się nie przyjąć…. 3 lata później na ekrany wchodzi Shrek… a mnie skacze gul…. Żartuję. Cóż nie zgodziłem się oczywiście na zmianę konwencji. To wyszło tak z głębi, że zdradziłbym siebie, a na to w wieku lat dwudziestu nie można było sobie pozwolić. Zasady i ideały mam iście rycerskie. Postanowiłem przeczekać… Zastanawiałem się czy będę mógł wrócić do pisania i prób wydawniczych dopiero na emeryturze, a tymczasem zrobiłem to w momencie, gdy ilość zadań, obowiązków związanych z prowadzeniem firmy przekraczała wyobrażenie zwykłego śmiertelnika. Zwyczajnie, mogłem sobie pozwolić na znalezienie wydawnictwa w pełni profesjonalnego, które zaoferuje najwyższą jakość wydania, zostawi mi w 100% wolną rękę, jak ta powieść będzie wyglądać, bo ja to sfinansuję. Ot cała historia.

 

 

„Wyprawa po Smocze Jajo” to książka pełna przygód, humoru i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Czy mógłby Pan opowiedzieć, co skłoniło Pana do połączenia fantasy z tak specyficznym poczuciem humoru? Jakie inspiracje miały na to wpływ?

 

Inspiracje fantasy to przede wszystkim mistrz J.R.R.Tolkien i mistrz nasz słowiański A. Sapkowski. W tamtym okresie czytałem, przepraszam od 10-ego roku życia nieprzyzwoicie dużo czytałem, powieści przygodowych, historycznych, fantasy… Ja generalnie jestem zagorzałym wrogiem wszelkich ograniczeń (dlatego tak ciężko mi wytrzymać w tym kurniku, z niewiadomych przyczyn nazywanych światem), wymyśliłem więc konwencję, zlepek wielu różnych gatunków literackich okraszonych przyrodzoną zdolnością do żartowania z wszystkiego. Dało mi to prawdziwą wolność w tworzeniu i nie ukrywam pewną też łatwość. Zawsze wszystko można zwalić na magię hahaha! A tak poważnie, staram się z tego zbytnio nie korzystać. Choć nachodzi mnie czasem taka smutna w sumie konstatacja, że wykreowany przeze mnie świat wydaje się dużo bardziej prawdziwy, niż ten, który obecnie nazywa się naszą rzeczywistością. Gdybym miał wybór – od potworów dnia dzisiejszego zdecydowanie wolę smoki, różdżki i latające krasule!

 

W książce występują dwaj główni bohaterowie – rycerz i jego giermek, którzy mimo różnic muszą współpracować. Czy ich relacja odzwierciedla jakieś Pana osobiste doświadczenia z pracy zespołowej, na przykład z czasów, gdy był Pan trenerem?

 

Choć może niełatwo w to uwierzyć zarówno relacje między bohaterami jak i sami bohaterowie są w 100% wytworem wyobraźni osiemnastolatka. Tworzyłem z wyobraźni, jak mogłoby to wyglądać przy takich osobowościach. Żadnych nawiązań do rzeczywistości, no może trochę u Manfroda umieściłem swoich cech, z którymi mierzę się przez całe życie, teraz już mi nawet dobrze idzie, a zatem: niecierpliwość, pewna porywczość, nietolerancja nieogarniętych istot…

 

No i Manfrod gardzi tchórzami. Przepraszam, dla mnie mężczyzna, który nie ma odwagi, nie jest godzien nazywać się mężczyzną. Koniec, kropka, idziemy do żłobka! Księżniczka ma natomiast szereg cech, których naprawdę nie znoszę u kobiet, a mianowicie obrażalskość, zadufanie w sobie i brak dystansu, no może z dystansem u niej nie jest aż tak żle…. Ale pozwoliłem sobie w tej powieści na przywalenie w te miejsca, które uwierają mnie najbardziej, bez krzywdzenia realnych ludzi, taki ze mnie dżentelmen.

 

Praca trenerska w ogóle nie była tutaj związana z niczym, jeśli mówimy o kreację, o moją działalność artystyczną. To dwa odrębne nie kontaktujące się ze sobą światy. Natomiast przeświadczenie o konieczności współpracy mam chyba zakodowane w DNA. Nie lubię rozdawać, bo nikt tego nie docenia i z tego tworzą się patologie, ale jak ktoś zapracuje, chętnie się dzielę, jeśli ktoś jest w potrzebie i mogę, pomagam.

 

Zauważyłem, że w książce humor często pełni rolę rozładowania napięcia. Czy uważa Pan, że poczucie humoru jest kluczowe w przetrwaniu trudnych sytuacji? Jakie momenty z Pana życia nauczyły Pana tej lekcji?

 

Och… Woda na młyn ;) Zgodnie z niepisanymi zasadami wszechświata poczucie humoru uznawane jest za najwyższą formę inteligencji. Nie mówię o tym, żeby podłechtać swoje ego, ale jeśli zastanowić się, to jest w tym ukryta niezaprzeczalna racja. Spokojne reagowanie na trudności w życiu, to klasa mistrzowska w nadreaktywnym społeczeństwie, a żartowanie z tego, to prawdziwy czarny pas. Nie powiem, że w 100% przypadków udaje mi się to w życiu, ale ten % jest wyższy niż 50 zdecydowanie. Fakt, że najbardziej jako ludzie krzywdzimy siebie poprzez reakcje na pewne zdarzenia, bo same zdarzenia nie są w stanie wyrządzić nam większej szkody. Chorujemy, łysiejemy, siwiejemy, mamy depresję jako reakcja na coś. Nadpobudliwa, zbyt poważna, zbyt napięta. Większość ludzi żyje na autopilocie, na pełnej spinie, jak bioboty. Noszą w majtkach kij od miotły o ogromnym przekroju, który jest z nimi w każdej sekundzie życia. Dlatego reagują na wszystko w sposób, który jest jednocześnie reakcją i karą za tę reakcję. I w takim zapętleniu dzień za dniem pędzą w kołowrocie, jak bioboty, nie ludzie. Wyprawa po Smocze Jajo to antidotum na owo spięcie. To książka, którą warto przeczytać w spokoju, bo inaczej pominie się przekręty Oralda, barwne przejaskrawione i przerysowane opisy miejsc, sytuacji. Wszystko, co związane z tą książką jest pozytywną energią, zwracają mi na to uwagę ludzie, sam to dawno zauważyłem… Dajcie się nią otulić… Ulży Wam…

 

Jeśli mam pomyśleć konkretnie o momentach, miałem wiele arcytrudnych momentów w życiu. Desperację graniczącą z obłędem niekiedy i brak nadziei, że coś się poprawi. Ale wtedy paradoksalnie odbijałem się od dna uśmiechając się do swojego nieszczęścia, mówiąc mu, że jest już tak absurdalne, że można się tylko z niego śmiać. Śmiech jest świetną terapią przeciwbólową, gdy ból był tak bardzo nie do zniesienia, zaczynałem się histerycznie wręcz śmiać i to leczyło cały ten absurd. Jest to podobno naukowo udowodnione, że śmiech to zdrowie. W tych przypadkach zdecydowanie było. Jest i w innych...

 

 

Ponieważ książka została napisana w młodym wieku, czy dostrzega Pan różnice w swoim podejściu do pisania tej historii teraz, z perspektywy swoich doświadczeń życiowych? Jak ocenia Pan swoje dzieło po tylu latach?

 

Szczerze, tak super szczerze..., to aż żal mnie ściska, bo chyba niemożliwe jest już zrobienie tego, co bym chciał, a chciałbym tego młodego człowieka, którym byłem trzydzieści lat temu wyściskać z miłością i serdecznością i powiedzieć mu, że jestem z niego niesamowicie dumny. Tak bardziej jak swojego syna niż kogoś kim byłem. Podobno nie istnieje czas i każda wersja nas żyje w tym samym momencie, którym jest TERAZ. Tylko jak do tego momentu dotrzeć? No nic, zajmę się tym jutro ;) Szczerze, różnic nie widzę, ponieważ za tę historię i wszystko najlepsze, co w życiu moim się dzieje odpowiada ten sam dzieciak, który żyje we mnie i który nigdy nie umrze. Czasem nazywamy to wyższym ja, czasem duszą. Tak naprawdę to dusza. Myślę, że moje doświadczenia życiowe z obecnego wcielenia mają to mniejsze znaczenie niż doświadczenia duszy z niezliczonej ilości wcieleń poprzednich… Ci, którzy pomyśleli, że odjechał mi peron, proszeni są o przesiadkę na stacji pytanie następne ;)

 

Szczególnie, gdy usłyszałem moją powieść w wersji audiobooka, który właśnie wchodzi do księgarń, czytaną przez lektora, ciężko było mi uwierzyć, że napisał to osiemnastolatek, który przecież nie mógł zbyt wiele jeszcze powiedzieć o życiu, a jednak….

 

Pana życie zawodowe jest pełne niespodziewanych zwrotów akcji – od tenisa, przez muzykę, aż po budowanie obiektów sportowych. W jaki sposób te różnorodne doświadczenia wpłynęły na Pana podejście do pisania i tworzenia postaci w książce?

 

Powieść również tak, jak życie pełna jest zwrotów akcji, na które trzeba być gotowym, że nastąpią. Ja nie starałem się tworzyć bohaterów, ja starałem się raczej nie przeszkadzać im wypłynąć z mojego wnętrza. Jeśli rozróżnimy dwa ośrodki tworzenia, sprawczości, decydowania, to u mnie 90% to serce, a 10% mózg. Dlatego tak dobrze mi idzie xD xD xD… teraz pojechałem młodzieżowym kodem… choć może to już nieaktualne ;) Zawsze na koniec jakiegoś procesu, dla spokoju poddawałem go ocenie lewopółkulowej. Najczęściej była to ocena „bez uwag“.

 

„Wyprawa po Smocze Jajo” zaczyna się w sposób, który z góry sugeruje, że coś pójdzie nie tak. Czy dla Pana pisanie książki było także pewnego rodzaju „wyprawą”, pełną nieoczekiwanych trudności? Jakie były najtrudniejsze momenty podczas pracy nad nią?

 

Serio? Od razu widać, że pójdzie nie tak? :-D Dla mnie z jednej strony było to spełnienie marzenia. Niedoścignionego, bo zawsze autorzy książek byli dla mnie jak superbohaterzy. I w pewnym momencie postanowiłem sam nim zostać. Przekonać się, czy mam tyle siły i determinacji, żeby skończyć cały proces, który rozpocząłem. No i żeby to jeszcze było fajne. Zacząłem na fali uniesienia, napisałem 10 stron i…. zatrzymałem się. Stary, a gdzie masz jakiś konspekt? Zawróciłem z drogi pod nazwą Huzia na Józia i najpierw ułożyłem plan wyprawy, zebrałem potrzebne zasoby i dopiero potem wyruszyłem dalej. Ustaliłem minimum przyzwoitości na 2 strony dziennie i co ciekawe z niewiadomych przyczyn, przetrwało to do dziś…

 

Najtrudniejsze momenty to chyba brak weny, których nie było zbyt wiele, a które zwyczajnie przeczekiwałem. Nic na siłę...

 

Humor w książce jest specyficzny, pełen ironii i żartów z sytuacji. Jak pisało się taką książkę? Czy taki sposób narracji to dla Pana bułka z masłem i naturalny sposób wysławiania się?

 

Bułka z masłem i kiełbasą. To cały ja. Taki jestem na co dzień, tylko bez zbroi i szyszaka. Nie ma absolutnie sytuacji, w której nie można pożartować. Tak, w tej też można i robiłem to wielokrotnie. Nie przystoi? Serio? To niech usiądzie. To zależy, jak śmiertelnie poważnie traktujemy życie i śmierć. A rzeczywistość pokazuje, że chorobliwie poważnie, dlatego za szybko witamy śmierć z jeszcze większą trwogą niż życie. A to kompletny bezsens. Tak bardzo boimy się śmierci, że zapominamy żyć i kiedy przychodzi śmierć, z przerażeniem przypominamy sobie, że o czymś zapomnieliśmy, że nie zostało nam już czasu, by żyć. A wystarczy robić to codziennie z uśmiechem, małymi kroczkami.

Ja po prostu nie musiałem niczego za bardzo tworzyć, jeśli chodzi o sposób narracji, wręcz musiałem się powstrzymywać ;)

 

Pana powieść wyróżnia się przede wszystkim dowcipem, a jak wiadomo, każdy ma inne poczucie humoru. Czy zdarzyło się, że dla niektórych książka była nieśmieszna? Jeśli tak, to jak odebrał Pan taką recenzję?

 

No cóż, z poczuciem humoru jest tak, że albo się je ma, albo wszystko w życiu obdarza się pełnym politowania i sarkazmu parsknięciem, które jest tak naprawdę niemym krzykiem rozpaczy uwięzionej w okowach ego duszy. Miałem w najbliższej rodzinie taką istotę, ktoś na szczęście późno, bo późno ale przejrzał na oczy i już są po rozwodzie…. Uff, powietrze stało się lżejsze. Oczywiście, że mając poczucie humoru śmiejemy się z różnych rzeczy, będąc na różnych poziomach świadomości, reagujemy inaczej. Ważne jest znowu nasze nastawienie do świata. Jeśli nie mamy z tym problemu, że jesteśmy jak dzieci, które śmieją się z nieomalże wszystkiego, myślę, że nie będziemy mieć problemu z książkami takimi jak moja. Jeżeli istniały nawet osoby, które określiły moją książkę jako nieśmieszna, pewnie już zajął się nimi smok… albo Różdżka… Spotkałem do tej pory tak serio jedną recenzję, gdzie ktoś ewidentnie wyczytał między wierszami treści, których w książce nie było, oskarżając mnie o propagowanie softpornu i seksualizację dzieci. Tego chyba komentować nie trzeba, zważywszy, że oskarża się o to osiemnastolatka, który napisał, jak to rycerz grubasek ściągnął majtki do pewnej czynności fizjologicznej, wymagającej od człowieka większego skupienia… Myślę, że szkoda drążyć temat...

 

Czy Pana doświadczenie z bycia restauratorem, muzykiem i trenerem miało wpływ na sposób, w jaki buduje Pan świat w swojej książce? Jak te różnorodne pasje pomogły Panu w tworzeniu tej historii?

 

Zdecydowanie. Chciałem, żeby to, co napiszę było strawne, taktowne, i nie przeforsowało wytrzymałości czytelnika hahahaha! Zatem restaurator, muzyk i trener odhaczeni! ;) Poza tym to zupełnie inne światy.

 

W książce pojawia się motyw trudnej, pełnej niebezpieczeństw podróży. Czy uważa Pan, że każda wyprawa w realnym życiu, którą podejmujemy, jest także jakiegoś rodzaju wyzwaniem? Jakie było Pana najtrudniejsze „życiowe wyzwanie”, które wymagało odwagi?

 

Dla mnie od wielu lat każde wstanie rano z łóżka to trudna, pełna niewiadomych podróż, bo nikt mi nie płaci za czas. Muszę starać się jako przedsiębiorca przynieść zlecenia do firmy, dzięki czemu firma zarobi. Ale wstaję spokojny i podejmuję wyzwania,... dopóki nie znajdę małej wysepki na krańcu świata, przeniosę się tam, będę łowił ryby, jadł owoce i warzywa, opalał na plaży i pisał książki… a moje marzenia są bardzo niebezpieczne,… bo z niezwykłą precyzją je realizuję ;)

 

Ja odwagę mam przyrodzoną, co tłumaczyłoby moją niesamowitą frajdę rzucania się na nowe wyzwania, eksplorowanie nowych ścieżek, którymi nikt nie szedł. Jest to bardzo niewygodne, ale daje ogromną satysfakcję. Pierwszych razów w życiu zaliczyłem dziesiątki, jeśli nie setki. Po prostu nie boję się porażki. Traktuję z przymrużeniem oka, jako część procesu nauki, drogi, rozwoju.

 

Ale chyba takie największe wyzwanie to było porzucenie na zasadzie natychmiastowego odcięcia poprzedniego życia zawodowego i zajęcie się własną firmą i zbudowanie jej od zera.

 

 

W swojej książce stawia Pan bohaterów przed wieloma niebezpieczeństwami, ale mimo wszystko ich przyjaźń i współpraca dają im szansę na przetrwanie. Czy ta idea współdziałania w obliczu trudności jest Panu szczególnie bliska w życiu?

 

Nie tylko bliska. Współdziałanie i współpraca to jedyna szansa na przetrwanie ludzkości. W czasach nakręconej konkurencji i chorobliwego współzawodnictwa to jedyne światełko w tunelu i życzyłbym sobie być w tym pociągu z tą spokojną, pogodną, nie wydzierającą sobie wiecznie wszystkiego nawzajem częścią ludzkości, a tamten drugi pociąg niech sobie jedzie, byle dalej, a jak się będzie rozbijał, niech tylko nie zniszczy niczego wokół.

 

Wieczna konkurencja wiąże się dla mnie z brakiem elementarnej świadomości. Ktoś przekonał te śpiące istoty, że z ogromnych zasobów pozostał tylko jakiś mały ochłap i jedyną szansą na przetrwanie jest próba wyszarpania jak najwięcej dla siebie. To tak kompletny bezsens, że aż brak mi słów. Nie da się na przykład stworzyć nawet średniego biznesu samemu. Musisz umieć się dzielić. A jeśli robisz to z radością, to to, co dajesz wraca zwielokrotnione.

 

Zawsze ciekawi mnie, jak twórcy postrzegają swoich bohaterów po zakończeniu pracy nad książką. Czy są jakieś cechy, które szczególnie docenia Pan u swoich postaciach, a może któryś z bohaterów stały się Pana ulubieńcem?

 

Dla mnie bohaterowie, to są już właściwie nieomal żyjące postacie. Nie wiem, kocham ich jak najbliższą rodzinę, zżyłem się z nimi, chciałbym, żeby powstał o nich film animowany. W naszym rodzinnym słownictwie są już takie powiedzenia „gadasz jak Oraldo“ itp. To taka trochę paranoja, ale zdrowa, kontrolowana ;)

 

Pisząc książkę w młodym wieku, zdecydował się Pan na ten krok, a teraz, po kilku latach doświadczeń, powrócił Pan do tej historii. Jakie wnioski wyciągnął Pan na temat procesu twórczego? Czy ma Pan w planach inne projekty, które chciałby Pan kontynuować?

 

Proces twórczy to dla mnie coś tak wspaniałego, że człowiek pozostaje chyba przez cały jego czas w stanie lekkiego transu, podniesionych wibracji, wyrzutu endorfin. Różnica z osiąganiem tego nie za pomocą używek jest taka, że jest to całkowicie zdrowe, ale chyba do pewnego stopnia uzależniające. Bo wręcz nie mogę się doczekać, kiedy po skończonych obowiązkach firmowych, domowych i innych udam się do mojego królestwa. To jest coś praktycznie niezabieralnego. Tam mogę się udać na pstryknięcie palców.

Dla mnie pisanie to całkowite flow, odlot, z kolei mój przyjaciel, Robert Małecki, autor bestsellerów - kryminałów, thrillerów, sensacji, któremu zadedykowana jest „Wyprawa…“ mówi o typowo warsztatowym, wyuczonym podejściu. I potrafię sobie wyobrazić, jaką pracę wykonał, żeby dojść do momentu, w którym jest dziś. I to jest dokładnie, jak np w sporcie. Mamy niesamowicie utalentowanych ludzi, którym przychodzi wszystko na pstryk i mamy dobrych graczy, którzy dzięki niesamowitej pracy osiągnęli światowy poziom. Tu nic nie jest lepsze, nic gorsze. Są to dwa różne sposoby na osiągnięcie podobnych marzeń, celów. Szacunek zawsze należy się za nie poddawanie się i dowiezienie zadania do szczęśliwego końca.

 

Plany to dla mnie cele, z których najważniejszy obecnie realizuję: Księga II „Kronik Burlandii“, bo taki tytuł będzie nosił cykl przygód znanych z „Wyprawy…“ bohaterów jest w zaawansowanym stadium pisania. Jesienią zeszłego roku podjąłem rękawicę i idzie mi coraz lepiej. Dużo czasu zajęło mi przerzucenie z rękopisu z 1997 roku ponad 80 stron zapisanych drobnym maczkiem do komputera, mrówcza praca, której nie cierpię! Brrr… Ale w imię wyższych celów trzeba było. Zdradzę, że cała koncepcja powieści powstała i została spisana w 1997 roku, jestem obecnie w połowie 4-tego rozdziału, mam za sobą 3 pełne rozdziały i jedną migawkę między rozdziałową (co to jest? Dowiecie się czytając – na pewno jest to kpina, ale delikatna, z podziału książki, cóż, mówiłem, że z wszystkiego się da;)) Szacuję, że Księga II będzie miała ponad 600 stron, jedno, co zdecydowanie usprawniłem w moim, nazwijmy to “warsztacie pisarskim“ to dokładniejsze prowadzenie akcji, poprzez nieprzechodzenie nad zbyt dużą ilością rzeczy do porządku dziennego. Przez to jest może dłużej, ale jest barwniej, dokładniej, mniej niedopowiedzeń, no i więcej okazji do robienia sobie jaj. Staram się bardzo, żeby nie przesadzić, żeby nie było dłużyzn. Co mi pozostało z tamtych lat lub wręcz jeszcze rozwinęło się, to dar nie skreślania, prawie całkowity brak poprawek. Na komputerze tego nie widać, jak w rękopisie, ale coś takiego, jak np. wywalanie całych akapitów w ogóle nie istnieje. Poprawiam pojedyncze słowa, najczęściej powtórki, zmieniam szyk wyrazów w zdaniu, dopisuję coś ewentualnie. Mam wrażenie, że stoi za mną coś/ktoś (odwracam się, wtedy znika), lub mam bezpośredni przekaz skądś i jest mi dyktowane, a ja tylko zapisuję. W końcu jestem tylko kronikarzem.

 

Już wiem, że cykl będzie miał co najmniej 4 części – wszystkie są już zaplanowane, wiem kiedy się wydarzą, zgodnie z kalendarzem Burlandii, mam zapisane, o czym będzie każda Księga, mam zapisane kluczowe wydarzenia i kluczowych bohaterów i jak się każdy tom zakończy. Nie zobowiązuję się do odpowiedzi na pytanie, kiedy się ukażą, wiem tylko, że po tym, jak zostaną napisane ;) Byłoby dobrze, gdyby udało się wydać następne części w latach 2025/26; 2027 i 2028.

 

Wraz z moim grafikiem, dla którego wykonanie okładki i rysunków do książki to też był debiut, mamy w planie wydanie komiksu z tymi bohaterami, możliwe, że napiszę jakieś opowiadania z okresów pomiędzy tomami.

 

Mam też w planie wydanie opowiadań dla dorosłych pod roboczym tytułem „Opowieści z Piekła rodem“. Pierwsze opowiadanie napisałem w 1995 roku na konkurs. Jest prześmiewcze, sprośne i nie dla dzieci. Mam zamiar obśmiać całe piekło, właściciela i wszystkich pracowników tej kiepsko zarządzanej placówki wycieczkowej ;-) Właścicielowi już się nieźle oberwało w pierwszym opowiadaniu. Zrobiłem jego redakcję kilka lat temu i wyszła z tego fajna konwencja, którą zamierzam rozwinąć w cały zbiór.

 

Co dalej? Któż to wie?

 

 

W „Wyprawie po Smocze Jajo” nie tylko bohaterowie, ale i sam świat pełen jest magii, niebezpieczeństw i humoru. Jakie elementy tego świata były dla Pana najciekawsze do stworzenia, a które były najtrudniejsze do przedstawienia w książce?

 

Generalnie pisze mi się niezmiernie łatwo. O ile łatwiej teraz, niż 30 lat temu. Potrzebuję informacji, zaglądam do internetu. Pamiętam, jak kiedyś biegałem do biblioteki wertować książki o zwyczajach, budownictwie, broni i ogólnie wszystkim z czasów średniowiecza...

 

Jeśli coś jest trudne, to na pewno opisy. Nie tylko muszą być wiarygodne, ale nie mogą nudzić. Sam często z nudów omijam je jako czytelnik, a tutaj wplatam zawsze jakieś elementy humorystyczne, czy to w same detale, czy piszę językiem prześmiewczym, żeby przyciągnąć uwagę. W drugim tomie jest cała masa nawiązań do istniejących miejsc w realnym świecie i cała masa zmył, napisanych tak, że już nie wiadomo, czy istniały, czy wredny dziad robi Was w balona. I ten rodzaj władzy uwielbiam! Hahaha!

 

Najłatwiejsze są oczywiście żarty. Nie sprawia mi na przykład kłopotu opisywanie krajobrazów, natury itp., ponieważ dużo i regularnie podróżuję i w podświadomości mam pozapisywane takie ilości rozmaitych miejsc, że wystarczy, że wiem, gdzie chcę umieścić bohaterów, zamknę oczy i widzę już jak jadą przez las, który otwiera się za chwilę na wielką równinę opadającą łagodnie w stronę widnokręgu z majaczącym w oddali płaskowyżem, na którego powierzchni zbudowano zamek. Należy znać mniej więcej prędkość poruszających się koni, widoczność, wyliczyć jaka jest odległość i możemy w miarę precyzyjnie określić kiedy dojadą do zamku, gdzie będzie słońce, czy zerwie sie wiaterek, czy wyciszy. Porównać to trzeba z kalendarzem z pierwszego tomu i… nie ma w tym nic trudnego ;-)

 

Czy ma Pan już plany na przyszłość literacką? Czy zamierza Pan kontynuować przygody swoich bohaterów, czy może planuje Pan spróbować swoich sił w innych gatunkach literackich?

 

Częściowo już odpowiedziałem na to pytanie. Usilnie pracuję, abym mógł przejść na emeryturę wcześniej niż mając 6-tkę z przodu, bez przerwy podróżować i pisać książki. Jedyne wyzwanie stanowić może dla mnie literatura poważna, bez cienia uśmiechu, z akcją w realnym świecie. Czy spróbuję? Hm..., znając swoją przekorna naturę, pewnie tak. Co by mnie pociągało – powieść sensacyjna, typu Lee Child, Robert Ludlum, Dan Brown. Ale to później, później…. Jeśli w ogóle.

 

Na zakończenie, co chciałby Pan, aby czytelnicy zapamiętali po lekturze „Wyprawy po Smocze Jajo”? Jakie przesłanie, choćby najbardziej ukryte, chciałby Pan im przekazać?

 

Też częściowo odpowiedziałem na to pytanie.

Najbardziej ukryte przesłanie to takie: traktuj, zacny Czytelniku wszystko, co Ci się przydarza z odpowiednią dozą luzu, daj swemu życiu pooddychać, nie pędź, nie konkuruj z każdym, zachwyć się samą podróżą, śmiej się bez ograniczeń i ciesz, bo to też rodzaj śmiechu, z tego, co tu i teraz i nie martw się niczym. 90% zmartwień nigdy się nie wydarza, a z 10% sobie poradzisz, inaczej by do Ciebie nie przyszły. Pamiętaj, że jestes wystarczający, każdy ma cechy, które możnaby nazwać wadami, sztuką jest uczynić swoje wady zaletami. Jeśli tak niepospolicie nieobecny człowiek, jak Oraldo dostał w ogóle szansę, by przywieźć z Wyprawy Smocze Jajo, to naprawdę wierzysz, że coś Ci się może nie udać? Nie żartuj!

 

I na koniec najważniejsze, niech każdy Twój dzień będzie takim, żebyś mógł stwierdzić, że nie było Ci żal go przeżyć. Wtedy wyprawa pod nazwą życie też taka będzie. Zatem bez żalu będzie i umierać, bo to jedyny sposób na to, żeby wyruszyć na kolejną wyprawę…, oczywiście jeśli zechcesz.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

P.S. Jeśli kto uważa, po lekturze mych słów, że potrzebuję lekarza prowadzącego, to oczywiście ma takie prawo. Nie znaczy to bynajmniej, że ja będę ten pogląd podzielał. Moim lekarzem jest las, morze, są góry i jeszcze kilka innych rzeczy, które zwalniają bieg….

Poza tym, branie na poważnie wszystkiego, co opowiada komediant…

 

Dziękuję za rozmowę.

× 6 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze

@Mackowy
@Mackowy · 5 dni temu
Pachnie mi tu lekko Pratchettem, czyli może być ciekawe. Prośba do redakcji: dajcie jakiś aktywny link żeby z poziomu artykułu można było przenieść się bezpośrednio na stronę książki.
× 3
@dominika.nawidelcu
@dominika.nawidelcu · 5 dni temu
Dodane ;)
KR
@krzysztof.owsiak · 4 dni temu
https://nakanapie.pl/ksiazka/wyprawa-po-smocze-jajo
Proszę. Z pozdrowieniami 🙏🏼☺️
× 1
@Mackowy
@Mackowy · 4 dni temu
Dziękuję. Wiem jak znaleźć książkę w serwisie, chodziło mi o wygodę 🙂
× 2
© 2007 - 2025 nakanapie.pl