Gdy pierwszy raz natknęłam się na tę książkę pomyślałam sobie: „Brrr, nie, ja tego czytać nie będę. Przecież to historia o jakimś szczurku, a ja tych zwierzątek szczerze nie znoszę. To takie mało sympatyczne stworzonka”. O książce zapomniałam czym prędzej i zajęłam się dodawaniem do listy czytelniczych zachciewajek powieści, gdzie głównym bohaterem był kot. Kotek to przecież takie wspaniałe zwierzątko, milutkie, puchate, słodkie i urocze. Jakiś czas później, na mojej grupie czytelniczej znów natknęłam się na recenzję książki o Firminie. Myślę sobie: „O nie, znów ten szczurek. Uwziął się na mnie czy co? Brrr, brzydal. Przecież ja nie lubię szczurów, boję się ich i mam jeszcze o nich czytać?”. Ale ten mały tak na mnie łypał oczkiem z tej okładki, tak na mnie „paczał”, że postanowiłam nie zwracać uwagi na ten jego długaśki ogon i wąsiki, zapomnieć na moment, że ja przecież nie lubię szczurków i poznać jego historię. Teraz tą historią pragnę się podzielić w Wami drodzy kanapowicze.
"Mój przyjacielu, przepaść dzieli twoje doświadczenie od mojego, lecz chyba nic nie da ci lepszego wyobrażenia o tym szczególnym smaku niż stwierdzenie, iż książki ogólnie, tak w ogóle, smakują tak, jak pachnie kawa."
Zapraszam was do wyjątkowego świata, świata pełnego książek, wielkiej samotności i raz jeszcze książek. Jest to piękna, wzruszająca, miejscami smutna, miejscami zabawna historia o pewnym bostońskim szczurku. Pokochałam go całym sercem, ten mądry maluch pozostanie moim przyjacielem już na zawsze.
„Boston, lata sześćdziesiąte. W piwnicy antykwariatu na świat przychodzi Firmin. Od pierwszych chwil jego wielką pasją stają się książki – uwielbia je zarówno czytać, jak i... zjadać. Życie nie szczędzi jednak sympatycznemu bohaterowi przykrości i rozczarowań. Zawodzą go bliskie osoby, doświadcza samotności. A! I jeszcze jeden szczegół: Firmin jest zabawnym, miłym szczurem. Mądra, przewrotna i dowcipna powiastka filozoficzna. Nieczęsto zdarza się taka książka, taki autor i taki bohater.”
Jest to powieść, której się nie zapomina. Wyjątkowa, cudowna, ciepła i poruszająca, z subtelną dawką humoru. Jest to tak naprawdę książka o życiu, o samotności, o zawiedzionych nadziejach, o pogodzeniu się z losem i o wielkiej miłości do literatury. Literatury, która jest smakowana we wszystkie możliwe sposoby: od prymitywnego, bezmyślnego pogryzania, po głęboką fascynację, zrozumienie i namiętność czytania, i odkrywania nowego, pięknego świata. Pokochałam Firmina całym sercem, pokochałam go na całe życie i nigdy już nie rozstanę się z tą książką. Zostanie ze mną na zawsze.
„W piwnicy księgarni, gdzie mieszkaliśmy, nie było ani węgla, ani prawdziwej ziemi. Było mnóstwo kurzu, ale kurzu nie da się jeść. Przykleja się do podniebienia i nie można go połknąć. Natomiast papier, co odkryłem dużo wcześniej, ma wspaniałą konsystencję, a w niektórych przypadkach całkiem przyjemny smak. Można żuć jeden kęs godzinami, jak gumę. Zepchnięty na bok przez muskularne rodzeństwo, czekając na swoją kolej i próbując wyimaginowanymi posiłkami uciszyć grające marsza kiszki, zacząłem żuć konfetti spod moich stóp.”
Po zakończeniu historii o Firminie poczułam smutek i żal, tęsknotę jak za najcudowniejszym przyjacielem. Ten mały dzielny szczurek odszedł w samotności, za towarzysza miał jedynie książkę, książkę, która była jego pierwszym posłaniem po przyjściu na świat. I tak życie zatoczyło koło, a Firmin symbolizuje pewną część społeczeństwa, ludzi, którzy całe życie poszukiwali przyjaźni, miłości i zainteresowania, którzy koniec końców i tak odchodzą w samotności. Jest to książka, którą można interpretować na wiele sposobów, a Firmin może być każdym z nas.
Jeśli jeszcze nie czytaliście opowieści o Firminie z całego serducha wam ją polecam. Mam nadzieję, mały Firmin skradnie wasze serca tak samo ja skradł moje. Historia tego małego szczurka poruszyła w mojej duszy czułą strunę, a zakończenie spowodowało, że po moim policzku potoczyła się samotna łza.
„Czasami lubię myśleć, że w pierwszych momentach mojej walki o istnienie towarzyszyło mi, niczym marsz triumfalny, darcie na strzępy Moby Dicka. Wyjaśniałoby to ekstremalną awanturniczość mojej natury. Kiedy indziej, szczególnie gdy czuję się jak wyrzutek i dziwak, jestem przekonany, że winę za to ponosi Don Kichote.”
„Myślałem o moim fortepianiku na górnym piętrze, strzaskanym przez walące się belki. Nie mogłem go już uratować. Wyobraziłem sobie, jak wydaje z siebie ostatni, cichutki, przez nikogo nie słyszany dźwięk, gdy upada na niego pierwsza belka. (…) Wspominam o tym, ponieważ takie właśnie myśli przelatywały mi przez głowę, kiedy zobaczyłem książkę. Była wciśnięta pod grzejnik i wystawał tylko jej rożek. Rozpoznałem ją od razu, podbiegłem i wyciągnąłem ją. Zobaczyłem ślady moich dziecięcych zębów na okładce…”
Książka, która zapadła mi w pamięć. Na samą myśl o niej od razu się uśmiecham. Zakochałam się w tym szczurku od pierwszej strony. Kocham takie mądre, a przy tym dowcipne powiastki filozoficzne. Świetna jest też szata graficzna. Uważam, że to najlepsza lektura na chandrę.