Michael McDowell "Żywiołaki".
Historia rodziny Savage'ów i ich posiadłości w Beldame. Po śmierci matrony Savage'ów jej rodzina, w tym także najbliższa przyjaciółka z własnymi dziećmi ruszają do Beldame, odpocząć, zregenerować się, przemyśleć parę rzeczy. Właściwie to po prostu uciec przed rzeczywistością. Beldame w czasie przypływu staje się wyspą odciętą od świata. Stoją tu identyczne trzy domy, z czego jeden od wielu lat nie jest zamieszkany. Na dodatek "pożera" go wydma. Budynek sam w sobie jest piękny i przerażający. Powoduje koszmary, traumę. W nim znajduje się coś, co jest złe, co zadaje ból, sprawia, że nie wiadomo co jest prawdą, co przywidzeniem. I w końcu... Co powoduje śmierć. W Beldame nic nie jest oczywiste, każdy ma jakąś swoją tajemnicę. Najwięcej wie Oddessa, czarnoskóra służąca, która widzi i czuję więcej niż inni. Zna legendy i mity związane z rodziną Savage'ów, można by rzecz, że trawią ją zabobony. Nikt jednak nie wątpi ani przez chwilę w szczerość i uczciwość kobiety. Nikt także nie wątpi, że za wszystko, co jest niewyjaśnione, nienormalne, a nawet paranormalne, odpowiadają duchy, czy zjawy zwane żywiołakami. Odkrycie tajemnicy i domu i całego miejsca wiąże się z poświęceniem, a także walką o przetrwanie.
Świetny klimat starej dobrej grozy. Uwielbiam to! Tęskniłam za tym. Moje pierwsze skojarzenie było z filmem "Wstrząsy" z roku 1990 (który uwielbiam i mam do niego mega sentyment, pomimo faktu, iż na bank nie jest kultowy 😉). Co prawda, jedyna wspólna rzecz to fakt, że coś kryje się w piachu, a jednak... Jednak taki właśnie czuć tu klimat!
Opisywana rodzina jest dziwna. Właściwie... Relacje między matką a dziećmi, czy ojcem a dziećmi... Dają wiele do życzenia. Nie wyczujemy tu miłości rodzicielskiej. Idealny przykład nastolatki, którą wychowuje tylko ojciec, pozwalając jej na eksperymenty, alkohol, karygodne słownictwo. To właśnie przykład, który sprawia, że otwieramy szeroko oczy i pytamy, jak to możliwe...? A jednak, pomimo braku miłości i czułości znajdziemy tu wierność, jedność, szczerość aż do bólu i odpowiedzialność.
Podobała mi się powyższa książka. Chciałam dobrego horroru z klasyki grozy i właśnie to dostałam, chociaż wiadomo, nie każdemu przypadnie do gustu. Osobiście żałuję, że skończyłam tę przygodę. Nie nudziłam się, wręcz przeciwnie. Przewracałam strony z zaciekawieniem, z dreszczem emocji, lekkim obrzydzeniem.
"Żywiołaki" to świetna historia, rozbudzająca wyobraźnię, sprawiająca, że podskórnie czuć strach, tym bardziej czytając, gdy jest ciemno... Sama końcówka dynamiczna, przerażająca, powodująca mdłości. I co najważniejsze, naprawdę zaskakująca.
To właśnie jedna z takich książek, o których mogłabym pisać same zachwyty, a jednak nie potrafię znaleźć odpowiednich słów. Więc napiszę tylko, że jestem zachwycona i chciałabym więcej!
Wydanie oczywiście przepiękne, okładka przyciągająca wzrok, dająca do myślenia, skrywająca tajemnicę, fantastyczne ilustracje oddające w 100% klimat książki. Nie mogłoby być inaczej przecież... Już wiecie, że wydawnictwo Vesper kocham miłością bezgraniczną 😉😀
Podsumowując. Pozycja warta przeczytania, tym bardziej, jeśli ktoś (tak jak ja) lubi klasykę grozy.
Ps. Może komuś pomoże informacja, iż Michael McDowell pozostawił po sobie między innymi scenariusz do "Soku z żuka" 🤭😉