Specyfika thrillerów psychologicznych wymusza na autorze kreatywność, bo tworzona treść jest, jak gdyby przezroczysta. W widać w nich każdy szczegół, a wszelkie niuanse muszą być jednocześnie dające do myślenia, ale też nie mogą pozwolić czytelnikowi szybko dotrzeć do meritum. To powolne zbliżanie się do celu krętymi szlakami jest jak osaczanie ofiary. I tematyka takich powieści, jak i ich rozplanowanie, muszą mieć pierwiastek novum, co zapewni mocny argument żeby stały się zapamiętane. McCreight swojej powieści zapewniła to wszystko. Nie spotkałam się jeszcze z tak rozpracowaną tematyką nękania w środowisku młodzieżowym, a temat jest jak najbardziej do przeanalizowania przez nas dorosłych. Nie ma znaczenia, czy mamy dzieci młodsze czy starsze, bo każde z nich ma znajomych, a coraz częściej chcą przynależeć do jakiejś większej grupy, nawet jeśli są "elementem" zupełnie nie pasującymi do takiej układanki.
"Zrozumieć Amelię" mogłoby nosić równie dobrze tytuł "zrozumieć swoje dziecko". A sama Amelia występuje tutaj w roli przykładu, za którym kryją się setki innych bezimiennych dzieciaków, którym przytrafiają się podobne historie, o których nigdy nie zgłaszają swoim bliskim.
Zawiłość wprowadzonych sugestii i pytań, na których wymaga się odpowiedzi nie pozwala oderwać się od książki (3/4 przeczytałam ciągiem). Sama konstrukcja treść jest urozmaicona podwójną narracją przechodzącą od córki na matkę, wzbogacona dodatkowo fragmentami szkolnego portalu oraz smsami miedzy Amelią, a innymi bohaterami powieści. A wszystko ubrane w plastyczny język, dostosowany do grupy wiekowej, dzięki czemu dialogi miedzy dorosłymi, a młodzieżą są wiarygodne. Autorka nie wskazuje też z góry, która postać jest pozytywna, a która ma być negatywnie postrzegana do końca, bo nawet to zaczyna się zmieniać. Pewne elementy ewoluują, tak samo, jak zmienia się nastrój nastoletniego człowieka. Jeśli jakaś kwestia wydaje się być dla odbiorcy nie do końca zrozumiała, gdy zdarzenie komentuje Kate, potem dostajemy dodatkowe informacje ze strony Amelii i luki w obrazie wypełniają się. Tak samo jest, gdy o pewnych wydarzeniach początkowo nie wspomną przesłuchiwani, może nam to zdradzić główna bohaterka.
Zaskoczyło mnie to, jak w narracji idealnie przechodzi się pomiędzy istotnymi sprawami, gdy kolejne postaci ofiarowują cząstkę tego, co potrzebne jest do złożenia całej historii. Z jednej strony nie jest to robione w pośpiechu, z drugiej nie ma mowy o rozwleczeniu akcji i zanudzania zbędnymi informacjami czytelnika. Dawno nie spotkałam się z tak wyważoną opowieścią, gdzie każdy jej element ma dokładnie zaplanowane miejsce i rozgrywa się we właściwym czasie.
Również postaci stworzone przez Kimberly McCreight są dopracowane i tylko nieuważny czytelnik mógłby tu kogokolwiek pomylić. Każdy wymieniony z imienia bohater jest jakiś i to o dokładnie nakreślonych cechach. Z kolei matka, która traci córkę nie jest przedstawiona jako osoba w niemocy, a ta, która mimo rozpaczy, walczy o dojście do ostatecznej konfrontacji. Jednak bez przesady, gdyż nie staje się nagle super bohaterką filmów akcji, a jest żywą, rozpaczająca po starcie kobietą, którą czasem ponoszą emocje.
Ta wyrazistość bohaterów, zadawanie pytań, które i my moglibyśmy zadać sobie w pewnych okolicznościach, buduje niesamowitą więź między poszukującą odpowiedzi matką, a czytelnikiem, któremu coraz bardziej zależy dokładnie na tym samym, co Kate. Te pytania dotyczą nie tylko świata w książce, ale i naszej rzeczywistości, a odpowiedzi to prawdy uniwersalne.