Mroczni książęta nocy, zjawiskowo piękne królowe potępionych, romantyczne opowieści o łaknieniu życiodajnej krwi – wszystko to powolutku odchodzi w niepamięć. Wampiry tracą na popularności, zostają wyparte przez… zombie. Oglądamy zombie w serialach, czytamy o nich komiksy, gramy w gry z umarlakami w roli głównej, dostajemy do rąk książki z fabułą kręcącą wokół animowanych tajemniczą siłą denatów, a z całego świata docierają do nas wieści o przemarszach żywych trupów bądź coraz to nowych aktach kanibalizmu. Nie mówię, że to źle – fakt, te historie są tak dalekie od jakiegokolwiek pojęcia estetyki, jak to tylko możliwe, ale zombie można uznać, o ironio, za powiew świeżości.
Robert Kirkman jest znanym, głównie w Stanach Zjednoczonych, twórcą komiksów. Spod jego ręki wyszły takie dzieła jak: Battle Pope, Invincible i „Żywe trupy”. Ostatnie okazało się doskonałą bazą do stworzenia ekranizacji telewizyjnej. Serial Franka Daraborta („Skazani na Shawshank”) oraz Gale Anne Hurd (producentka „Terminatora” i „Obcego”) odniósł duży sukces, a sam Kirkman postanowił opowiedzieć historię „Złoczyńcy Roku”, jak został nazwany przez magazyn Wizzard despota rządzący komiksowym Woodsbury. Do współpracy zaprosił Jaya Bonansinga i razem napisali powieść „Narodziny Gubernatora” poprzedzającą wydarzenia sprzed popularnej serii.
Dzięki Kirkmanowi i Bonansingowi poznajemy Philipa Blake’a, jego córkę, Penny i brata, Briana. Rodzina ucieka przed szybko rozprzestrzeniającą się plagą zombie, a w podróży towarzyszy im dwóch kumpli: Nick i Bob. Celem, do którego zmierzają jest Atlanta, gdzie powinien znajdować się obóz dla uchodźców, prawdopodobnie jedyna nadzieja na przeżycie nagłej i niespodziewanej apokalipsy.
Jak przystało na porządną zombie-powieść przez właściwie cały czas jesteśmy raczeni soczystymi scenami, gdzie krew leje się strumieniami, a trup ściele się gęsto. Ale spokojnie, bowiem nie to w „Narodzinach Gubernatora” jest najważniejsze. Duet Kirkman-Bonansing opisują perypetie bohaterów, jakby brali udział w pewnym eksperymencie socjologicznym. Autorzy próbują znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące istoty człowieczeństwa: w jaki sposób zachowuje się człowiek w skrajnie niebezpiecznych sytuacjach, jaki wpływ na umysł ludzki wywołuje śmierć najbliższych, czy jednostka jest w ogóle w stanie poradzić sobie z taką ewentualnością, itp. Pod popkulturową przykrywką twórcy ukryli całkiem głęboką problematykę. I może w pewnych momentach to, co pokazują jest naciągane, jakby panowie sami nie byli do końca przekonani swoich teorii, ale na pewno lektura może zmusić czytelnika do refleksji (choć równie dobrze można poprzestać na płaszczyźnie rozrywkowej, której też niczego nie brakuje).
Kirkman jest mózgiem projektu, a Bonansing jego ręką. Obaj panowie świetnie wywiązali się ze swoich ról. Pomysł jest fajny, wydarzenia ciekawe, postaci interesujące, a zakończenie zaskakujące. Z początku ciężko mi było przyzwyczaić się do sposobu narracji (trzecio-osobowa w czasie teraźniejszym), ale jak już przywykłem, to przeleciałem przez książkę na bezdechu. Akcja jest wartka, bez zbędnych dłużyzn, a rozdziały kończą się w takich miejscach, że czytelnik musi choćby zerknąć na kolejne strony. W polskim wydaniu rzuciło mi się w oczy kilka literówek, ale uważam, że jest to coś zupełnie normalnego (pewnie zaraz zostanę pobity przez purystów) i można obok tego przejść na porządku dziennym – z całą pewnością nie przeszkadzają w odbiorze powieści.
Tym samym doszliśmy do końca recenzji. Uważam, że „Narodziny Gubernatora” są warte uwagi. Nie mam zielonego pojęcia, jak książkę odbierze fan serii – ja, osobiście, ani nie czytałem komiksów, ani nawet nie obejrzałem serialu, ale lektura tej powieści sprawiła, że zainteresowałem się tematem i z całą pewnością sięgnę zarówno po historię obrazkową, jak i jej ekranizację telewizyjną. Dla mnie książka jest OK – może nie rewelacyjna, ale z całą pewnością bardzo dobra. Z czystym sumieniem i w pełni władz umysłowych POLECAM!