Lata 90- te. Dukla - niecałe dwa tysiące ludności. Ukryta w Beskidzie Niskim, otulona malowniczym krajobrazem z nienaruszoną przyrodą.
Sceneria budzącego się dnia - cicha, senna, chłodna i ciemna… Tak rozpoczyna się spotkanie ze Stasiukiem w Dukli. Wraz z nim, jeszcze w ciemności, ale już w nastroju budzącego się letniego dnia wyruszamy w podróż. Jeszcze nie ma fabuły, nie ma akcji, są jedynie przewracający się na drugi bok śpiący ludzie i budzący się o świcie wiejski kot. Wschodzące słońce zaczyna odsłaniać brzydotę mijanych miejsc - podwórkowe rupieciarnie, wraki samochodów, niepełniące żadnej roli kolki i żerdzie, dyszle wozów…
I Dukla zimą. Jak gdyby dla kontrastu wydobywany z pamięci, utopiony w bieli zimowy krajobraz tego samego miejsca. Jest mroźny dzień i czuć ciepło bijące z pieców rozpalonych w domostwach, w których życie toczy się wokół stołów i telewizorów.
I znów lato, sobotni wieczór. Przystrojony kopami siana, czystymi koszulami, radosny szczęściem chwili odpoczynku, smakujący piwem, czipsami i zalotami młodości.
W Dukli zawsze coś się dzieje, do Dukli chce się ciągle wracać. Tu nawet pogrzeb ma w sobie coś pięknego, coś, co zachwyca.
Niedzielna Dukla, ze święceniem samochodów po mszy i Ukraińcami z rozłożonymi na kocach towarami, usiłującymi sprzedać cokolwiek wychodzącym z mszy wiernym.
Lata siedemdziesiąte i wakacje u wujostwa. Upalny, letni dzień i wszechobecne zapachy ukochanego miejsca. Dukla wraca jak bumerang we wspomnieniach autora. Senne, prowincjonalne, zamknięte na wpływy z zewnątrz, ożywa i nabiera blasku pod piórem autora.
Razem z nim przechadzamy się po wąskich uliczkach miasteczka, przyglądamy się kamieniczkom, ogrodom i mieszkańcom. Klub PTTK, ze swymi fioletowymi ścianami i namalowanymi na nich szuwarami ze srebrną wodą, gdzie leżajskie zawsze ma swój specyficzny smak. Kino objazdowe, klamry pasów z mustangiem, wystające grzebienie z tylnych kieszeni dżinsów Odra, zapach potu, perfum i upału. Z głośników w remizie strażackiej muzyka - Anna Jantar, Irena Jarocka, Locomotiv GT, Siedem dziewcząt z Albatrosa… Mężczyźni w dzwonach z klinami, enerdowska ruhla na nadgarstku, na palcach sygnety z plastikowymi kamieniami, na szyjach drewienka ze zdjęciami zespołu ABBA, Slade… Bo latem Dukla odżywa, a sznyt „miastowych”, coraz śmielej odwiedzających ją w sezonie, dodaje jej tylko kolorytu.
Wspomnienia autora mieszają teraźniejszość z przeszłością, lata siedemdziesiąte przeplatają się z osiemdziesiątymi i dziewięćdziesiątymi. We wspomnieniach Dukla na przestrzeni tych lat i jej zmiany, których autor sam doświadczał. Magiczna, nostalgiczna wyprawa w czasy minione, z których wspomnienia tworzą układankę obrazów oglądaną niczym w kalejdoskopie.
Stasiuk pisze niezwykle obrazowo. Emocje bohaterów stają się emocjami czytelnika. Zapach piwa, dymu papierosowego, tanich perfum zdają się łaskotać nozdrza w trakcie czytania. Czuć zapach księgarni, zakurzonych ulic upalnego lata i Klubu Ruch, gdzie miejscowi wpadają na piwo czy oranżadę.
Autor, choć z ogromną nostalgią wraca do wspomnień, to dostrzega w nich też miałkość życia płynącą z rodzącego się w Polsce, wiejącego z zachodu dobrobytu. Obcobrzmiące, jeszcze nie pasujące do polskiej rzeczywistości Sony, Samsung, Panasonic stoją w kontraście z nieśmiałą i ciągle zakompleksioną prowincją. Jej społeczność autor pokazuje taką, jaka jest - bez upiększeń, pozbawioną krytyki, lecz nie pozbawioną szczypty niewinnego sarkazmu. Udowadnia, że można pięknie, subtelnie i prawdziwie pisać nie tylko o ludziach. Równie nastrojowo i barwnie pisze o surowej naturze, jej narodzinach i nieuchronności przemijania.
Książka do delektowania, smakowania i sycenia każdym słowem. Stasiuk pisze pięknie, choć pozornie o niczym. Tęsknota przepleciona jest tu błyskotliwym humorem.
Potrafi igrać słowem, działa na wyobraźnię balansując pomiędzy poetyckim i delikatnym a siermiężnym i prowincjonalnym językiem. Chwyta chwilę, zauważa detale pozornie bez znaczenia, a jednak składające się na nasze widzenie świata. „Dukla” to czuła narracja, prostota codzienności i raj dla czytelniczej wyobraźni.