Luiza i Alicja. Córka , matka i ich relacje, których dobrymi nazwać nie można. Luiza nie miała odpowiedzialnej i dobrej mamy. Alicja była niedojrzała, lekkomyślna, beztroska i całkowicie oderwana od rzeczywistości, w jakiej żyła z córką. Zapewne za sprawą trybu życia dyktowanego zawodem modelki. A była kobietą piękną, rozchwytywaną, zapadającą w pamięć, uroczą. Do czasu, gdy zachorowała na raka. Luiza walcząc wraz z mamą z jej chorobą walczy też z samą sobą. Ze swoim zmęczeniem opieką nad matką, ze swoim zniechęceniem i obojętnością na kolejne przerzuty i małe szanse wyleczenia.
Owszem, brzmi rzeczywiście jakby była złą córką. Ale w potoku słów, jakie wypowiada możemy odnaleźć te, świadczące o tym, że wielu swoich decyzji, wielu swoich zachowań w stosunku do mamy żałuje. Tym bardziej teraz, kiedy sama spodziewa się dziecka, sama ma zostać matką czyli kimś, kogo sama tak do końca nie miała.
Przewrotność losu objawia się w różny sposób, w typ przypadku ten najokrutniejszy. Luiza obserwuje jednocześnie powolną śmierć mamy i wzrastające w jej wnętrzu życie. Jako osoba głęboko nieszczęśliwa odczuwająca stratę musi kryć się ze swoimi prawdziwymi uczuciami, bo sama wydając na świat nową istotę nie potrafi pozbyć się wyrzutów sumienia. Czuje się winna, sądząc, że to ona zabiera ostatnie chwile mamie. Jej psychika jest mocno zwichrowana, niestabilna, emocje wylewają się z jej wypowiedzi.
Tak naprawdę cała powieść to jeden bardzo długi, zawiły monolog bohaterki, bardzo rzadko przeplatany dialogami. Bo opowiadając historię swojej rodziny Luiza wyrzuca z siebie potok myśli, przemyśleń, emocji, uczuć tych pozytywnych oraz tych gorzkich. Nie brak tu ironii i sarkazmu, żalu wobec nieczułości i obojętności lekarzy, nie brak prawdy o sytuacji chorego i jego rodziny.
Podczas czytania kolejnych stron moje uczucia oscylowały między tymi pozytywnymi, zrozumieniem i współczuciem a negatywnymi: złością, niechęcią i niesmakiem. Momentami sama nie widziałam jak oceniać bohaterkę, która miotała się między wielką miłością i oddaniem matce a żalem i znudzeniem ciągnącą się agonią, między gniewem a cierpieniem. I tak właśnie dwuznacznie była ukazana Luiza. Ale to jednak ona jest tą postacią, która musi stoczyć walkę ze śmiercią i z nowym życiem, tym jakie będzie wiodła po śmierci mamy, a po narodzinach córki.
Ta powieść nie tylko doskonale odzwierciedla skomplikowane relacje rodzinne , nie tylko obnaża słabości matki i córki ale stanowi również dość wnikliwe studium choroby, oraz procesów myślowych i psychicznych jakie zachodzą w umysłach osób bliskich chorującemu. Tego się nie spodziewałam. Tematyka to trudna i bolesna w każdej sytuacji a tym bardziej w obliczu takiej złośliwości losu.
W pewnym momencie Luiza wygłasza tezę, że „aby pokonać raka trzeba miłości”. Zastanawiam się czy bohaterce jej zabrakło? Czy chodziło o miłość bliskich, otaczających chorego, czy też miłość osoby chorej do życia? Pewne jest, że niezbędna jest jedna i druga.
Trudny temat ale przekazany bardzo przystępnie, rozwinięty i wzbogacony o subiektywne odczucia ale przemawiający i zastanawiający…