Narracja pierwszoosobowa może nawet dawać złudzenie obcowania z pamiętnikiem, ale oczywiście jest to wewnętrzny monolog. Opowieść toczy się z punktu widzenia Louse - córki, żony a niebawem matki. Spotykamy się z nią w jednym z najtrudniejszych momentów jaki moglibyśmy sobie wyobrazić. Z jednej strony jest matka, która ciężko zachorowała, z drugiej ona, Louise spodziewająca się dziecka. Chcąc nie chcąc dochodzi do patosu: jedno życie się rodzi, inne gaśnie.
Od początku mowa jest o powolnym żegnaniu się z bliską osobą. Myśli o stracie są tak silne, że przytłumią wszystko co dotyczy dziecka. Brak radości z oczekiwania, brak przygotowań do powitania malucha, ciągły stres, przeżywanie smutku, żalu, pojawienie się wyrzutów sumienia, wręcz dochodzi do obsesyjnego poczucia winy.
Potem śmierć. I już tylko wspomnienia. Ale wcale nie takie najlepsze. Bo jak się czuje dziecko pozostawiane samo sobie? Albo wykorzystywane do własnych celów? Co pozostaje takiej małej istocie, gdy jego opiekunka najbliższa kocha, jednak najbardziej na świecie narkotyki albo tego kto jej dostarcza towar? Wtedy wspomnienia też pogrążają w otchłani smutku, nigdy niewypowiedzianego żalu. Dochodzi do paradoksu. To choroba najbardziej zbliża obie kobiety, to wtedy najwięcej poświęcają sobie uwagi, są wreszcie dla siebie.
Do takich książek trzeba dorosnąć, a być może i samemu przeżyć dość trudne chwilę żeby potrafić docenić tą treść. Owszem, sporo zdań wielokrotnie złożonych, a...