Powieść rozpoczyna się niepozornie. Trafiamy do hiszpańskiej wioski w górach, do domu dość ubogiej rodziny. Lena i Guillen mają kilkanaście lat i, odkąd ich rodzice wzięli ślub, wychowują się jako rodzeństwo, ale tak naprawdę nie łączy ich żadne pokrewieństwo. Ich życie toczy się swoim rytmem do momentu, gdy pewnej nocy w górach rozbija się francuski samolot. Z pozoru w ogóle nie dotyczące ich zdarzenie rozpoczyna ciąg zmian w ich życiu. Od tego momentu już nic nie będzie takie samo.
„Zimowy wiatr...” to w równej mierze powieść historyczna, co obyczajowo-romansowa. Wybuchająca w Hiszpanii wojna domowa stawia dwójkę młodych ludzi, którzy dopiero co zdali sobie sprawę z tego, że się kochają, po przeciwnych stronach barykady. Ona zostaje pielęgniarką po stronie faszystowskiej, on zaczyna popierać ideały komunistyczne. Od tej pory ich życie to ciągłe odpychanie się i przyciąganie, tęsknota, cierpienie i walka o życie… Carla Montero zdecydowanie nie oszczędza swoich bohaterów. Gdy kończy się wojna w Hiszpanii i kraj zdaje się powoli odnajdywać spokój, w Europie wybucha II wojna światowa nie oszczędzająca nikogo. Razem z bohaterami trafiamy do Paryża, Niemiec, na front wschodni, do pociągu jadącego do Auschwitz, do wojennej Warszawy, a nawet północnej Afryki…
Bohaterowie to coś, co z całą pewnością udało się autorce doskonale wykreować. Każdy jest jakiś. Nie ma dwóch takich samych i to nie tylko dlatego, że dzieli ich gruby mur odmiennych poglądów. Ale przede wszystkim to bohaterowie niejednoznaczni. Ich wybory ideologiczne z naszego punktu widzenia, powodują przez moment konsternację i wahanie – któremu kibicować?, które bardziej polubić? Ale w miarę upływu fabuły to tak naprawdę nie ma wielkiego znaczenia. Bo to, po której stronie opowiedzieli się na początku życia, nie okazuje się być ich cechą determinującą. To tylko powoduje, że życie wrzuca ich w dane sytuacje, stawia ich przed zupełnie odmiennymi próbami…
Wątek miłosny w „Zimowym wietrze…” można by określi jako podobnie nieoczywisty, jak charakter bohaterów. Miłość w czasie wojny nigdy nie jest prosta, często zamiast szczęścia przynosi ból i cierpienie. Często zmusza do trudnych wyborów. W takich okolicznościach łatwo byłoby stworzyć ckliwą historię, ale nie tutaj. Mam wrażenie, że autorce udało się złapać tę cienką granicę między szczęśliwą miłością, a tą pełną przeciwności i problemów, nie przesadzając w żadnym z tych przypadków.
Jak już wspominałam równie wiele miejsca zajmuje tło historyczne. W końcu praktycznie całe życie naszych bohaterów toczy się w czasie wojny. Hiszpańska wojna domowa to nigdy nie był interesujący mnie temat i prawdopodobnie właśnie z powodu śladowej wiedzy trudno było mi się w niej odnaleźć. Dopiero przejrzenie informacji w internecie pozwoliło mi sobie poukładać, która strona jest która, która kogo popiera, za czym się opowiada i z kim walczy. Natomiast część skupiająca się na II wojnie światowej to z całą pewnością ciekawa odmiana względem innych powieści, które również przenoszą nas na front wschodni. Zazwyczaj wtedy trafiamy do Leningradu i obserwujemy cierpienie osób żyjących w oblężonym mieście. Tym razem znajdujemy się dokładnie na froncie, w ogniu walk. I to po stronie niemieckiej. A konkretnie w dywizji hiszpańskiej (dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział, że wojska hiszpańskie również tam walczyły?). Muszę się przyznać, że kiedy fabuła dotarła do Warszawy, we mnie włączyła się postawa – no to zobaczmy, czy wszystko się będzie zgadzać i czy będzie miało ręce i nogi. Otóż miało. Oprócz jednej rzeczy – bohaterowie znajdują się w małym getcie w momencie, gdy… ono już od prawie roku nie istnieje. Trochę szkoda.
Jeśli chodzi o fakty, zgrzyt z gettem był tylko moim jedynym zarzutem. Natomiast ogólnie co do tła historycznego mam zupełnie inne przemyślenie. Powieść Carli Montero to naprawdę dość gruba książka – prawie 700 stron lektury. Natomiast ja chętnie podzieliłabym ją na tomy i… rozwinęła tło historyczne. Przede wszystkim chciałabym, żeby Wilhelm Canaris dostał w tej opowieści więcej miejsca, bo z całą pewnością jeśli chodzi o II wojnę światową jest jedną z ciekawszych postaci.
Podział na tomy mógłby zmienić też jeszcze jedną istotną kwestię. „Zimowy wiatr...” obejmuje mniej więcej 50 lat. To dużo, nawet bardzo. A tylko raz zdarza się kilkuletni przeskok czasowy. Przez co większość fabuły jest pocięta na mniejsze fragmenty i gdy już zaczynamy orientować się w jednym okolicznościach, zżywamy się tam z bohaterami, zaczynamy im kibicować. nagle wszystko się zmienia, bohaterowie lądują w innym czasie, w skrajnie innych warunkach i cały proces musimy rozpoczynać od początku. I mam wrażenie, że tak naprawdę nigdy nie doprowadziłam go w sobie do końca. Fabuła, bohaterowie, tło historyczne… to wszystko było ciekawe. Nawet wątek romantyczny po kilkuset stronach mnie do siebie przekonał, a jednak… nie zżyłam się z tymi bohaterami w stu procentach. Między mną i powieścią wytworzył się lekki dystans niwelowany tylko momentami.
Do wspomnianego dystansu, co może zabrzmi dziwnie, przyczynił się też język, styl autorki. Po lekturze „Córki piekarza” napisanej niezwykle miękko, płynnie, czasami poetycko, nie mogłam z przyjemnością zatopić się w lekturze pisanej dość… zwyczajnie – tak, wiem, że to okropne słowo, ale chodzi mi o to, że w narracji zabrakło większych emocji. Nie było żadnym zgrzytów, niedociągnięć, tylko w moim odczuciu lekka obojętność. I taka sama wytworzyła się po mojej stronie.
„Zimowy wiatr na twojej twarzy” Carli Montero to obiektywnie rzecz ujmując dobra książka. Już sam fakt, że wątek romantyczny mnie przekonał w końcu do siebie, za tym przemawia. Również ze względu na tło historyczne warto po nią sięgnąć. A to czy Was zachwyci zależy chyba tylko od waszych oczekiwań językowych i emocjonalnych.
---------------
https://gulinka-patrzy.blogspot.com