Nie sięgam za często za powieści z kategorii romansu, ale po ciężkim tygodniu, w upalne, niedzielne popołudnie postanowiłam zrelaksować się lekturą lekką i niewymagającą. Takie było moje założenie gdy sięgałam po tę książkę.
No cóż, życie jak zwykle pokazało mi, że ma inne plany. Otóż moi drodzy, „Szeptun” Tomasza Betchera lekturą lekką nie jest, a już zdecydowanie nie jest niewymagająca. Przeciwnie. Przede wszystkim, nie kategoryzuję tej powieści jako romans. Dla mnie to powieść obyczajowa z elementami psychologii.
Jest to historia czwórki ludzi, mocno pokiereszowanych przez życie. Każda z tych osób, w tym dwójka dzieci, niesie ogromny bagaż doświadczeń, niestety w większości tych złych.
Julia została porzucona przez męża w sposób może nie nagły, ale bezwzględny. Córka Marysia doświadczyła traumy od osoby, której ufała. Mały Jakub odczuwa ciągły brak ojca, przez co czuje się wybrakowany, a życie Waldemara od urodzenia to pasmo udręk i samotności. Ich losy splotły się w sposób niespodziewany, gwałtowny niczym burza, w bieszczadzkiej głuszy, i jak się później okazało, było to dla wszystkich najlepsze lekarstwo na udręczone nerwy.
Ujęło mnie to, że akcja książki dzieje się w rejonie Beskidu i Bieszczad. Wspominam o tym dlatego, że gruba gałąź mojego drzewa genealogicznego wywodzi się właśnie z okolic Rymanowa-Zdroju, Dukli i Iwonicza. Z bieszczadzkimi rejonami mam same przyjemne wspomnienia.
Nawet w podróż poślubną wybraliśmy się właśnie w te rejony. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować zdanie, że „ludzie z Bieszczad nie lubią niespodzianek”. Zgadzam się z tym całkowicie. Na własnej skórze przekonałam się, że nieufność i ostrożność to cecha charakterystyczna mieszkańców zielonych gór. Nie odbieram tego jako nieuprzejmość. Wystarczy troszkę poznać historie tych rejonów, by zrozumieć, czym spowodowane jest takie zachowanie.
Wracając do „Szeptuna”, urzekł mnie klimat, który autor z niezwykłą wrażliwością pokazał. Przy zachowaniu lekkiego, przyjemnego stylu pisania, zawarł ogromną dawkę ciężkich i trudnych zagadnień, a przede wszystkim – mocnych emocji. Prywatnie jestem osobą mało wylewną uczuciowo, raczej twardą, dlatego tym większe było moje zdziwienie, gdy z każdą stroną uświadamiałam sobie, że ja jednak też mam złożone uczucia. To był szok :)
Wiele życiowych rad wypowiedzianych słowami Waldemara, przeplatanych opowieściami i przypowieściami zwracają, co w życiu jest najważniejsze i dlaczego zawsze warto być sobą. Waldek – tytułowy Szeptun, szczególnie przypadł mi do gustu, bowiem prezentuje (mój ulubiony) typ łajzy z klasą. Wycofany, spokojny, bardzo ostrożny, ale jednocześnie zdecydowany. Może spodziewałam się, że będzie w tej książce więcej o samym zawodzie szeptuna, więcej o ziołach i praktykach stosowanych przez wykonawców tego zawodu. Jednak mimo tych oczekiwań, nie zawiodłam się, ponieważ jakby nie patrzeć szeptuchy, czary i uroki to opowieści czasów minionych, a powieść jest maksymalnie współczesna.
Sięgając po tę książkę, moim założeniem było, by odpocząć. Odpoczęłam. Dzięki opisom przyrody, dzięki dokładnemu opisywaniu tras, które bohaterowie przemierzali. Pozwoliło mi to wrócić w ulubione rejony, i choć ostatnio jestem „team Tatry”, Bieszczady zawsze będą w moim sercu wspominane z sentymentem.
Kieruję ukłon w stronę autora, bowiem swoim lekkim, ale wrażliwym piórem uczynił lekturę „Szeptuna” przyjemnym, ale też wymagającym emocjonalnie doznaniem. Dziękuję. Zapisuję sobie Pana Tomka Betchera jako autora do obserwowania i z przyjemnością przeczytam inne Jego książki. Oceniam "Szeptuna" na 8/10 i polecam każdemu.