W małych miejscowościach każdy zna każdego, a plotki przemieszczają się z ust do ust szybciej niż inne informacje. Łatwo tam kogoś skreślić, a jeszcze łatwiej zniszczyć. Wrogie spojrzenia szybko mogą zamienić się na wrogie czyny i nim się obejrzymy może wydarzyć się coś złego. Tym bardziej, gdy wmiesza się w to religia.
O matce Agáty słyszał chyba każdy. Po tym jak postanowiła uciec z mężczyzną, stała się bohaterką okolicznych opowieści na lata, a jej zła sława przeszła na córkę. Miła i pracowita dziewczyna stała się wyrzutkiem, od którego każdy wolał trzymać się z daleka. Ludzie zauważali ją dopiero w momencie, gdy potrzebowali ziół na swoje schorzenia lub uważali, że ktoś rzucił na nich zły urok. Pomoc Agáta bywała potrzebna, ale w ramach zapłaty mogła oczekiwać jedynie na kolejne plotki na swój temat. Nazywana czarownicą prowadziła spokojne życie, ale jak to zwykle bywa — do czasu.
I tutaj pojawia się problem, bo ile powinnam zdradzić, by nie powiedzieć za dużo? Czy wystarczy wspomnieć o tym, że akcja powieści dzieje się w XVII wieku w słowackich Podunajskich Biskupicach? Może należy napisać, że to książka o lęku przed kobiecą wiedzą oraz siłą? Lub nie mam wyjścia i muszę zdradzić to, co sam opis już podpowiada, czyli że to powieść o słowackim Salem i zbyt dużej władzy mężczyzn, szczególnie tych w kościelnych szatach? Bo owszem, „Agáta" to opowieść o polowaniu na czarownice. O sile plotek i kłamstw oraz destrukcyjnym wpływie niewystarczającej wiedzy. O przemocy, jakiej doświadczały (doświadczają) kobiety i mechanizmie władzy, wobec którego bywamy bezsilni.
Denisa Fulmeková swoją minipowieść napisała w sposób, który momentami przypomina kronikę realnych wydarzeń. Bez zbędnych kwiecistości nakreśliła historię smutku i niechęci. Jej bohaterowie pełni są wad i zalet, a na zaledwie stu sześćdziesięciu ośmiu stronach nie tylko spróbowała pogłębić ich psychikę, ale też zdążyła postawić ich przed kilkoma wyzwaniami. Mimo tego, ile udało jej się zawrzeć w tekście — akcja się nie spieszyła, a kolejne wydarzenia płynnie po sobie następowały. Jak autorce udało się tego dokonać? Nie wiem, ale jestem pełna uznania.
Mam miękkie serce dla książek o tak mrocznym klimacie, gdzie magia zdaje się czaić w cieniu i nie przynosi nic dobrego. Jej istnienie jest równie prawdopodobne co jej nieistnienie, a niezależnie od tego, to ludzie są największym zagrożeniem. Sceneria jest zielona i ciemna, a wydarzenia sprawiają ból. Tak, cenię takie tytuły. Tym bardziej gdy proza autorów każe mi czuć wiele.
przekł. Olga Stawińska