Książkę Joanny Jarczyk miałam możliwość przeczytać dzięki Klubowi Recenzenta. Powiem szczerze, że byłam tym mocno podekscytowana. Nie znałam wcześniej twórczości autorki, a opinie krążące o tym tytule dawały nadzieję na kawał dobrej fantastyki. A ja lubię dobrą fantastykę.
Niestety, rozczarowałam się na 16 stronie.
"Była to organizacja działająca na rzecz i ku pomocy ludziom. Prawa ręka policji, 'nasi Stróże', jak często o nich mówiono."
Forma opisów może i poprawna ale niestety jak dla mnie na poziomie dobrego wypracowania szkolnego. Absolutnie nudne i nic poza tym. Żadnego polotu, nie byłam w stanie wykrzesać w sobie motywacji, żeby cieszyć się czytaniem tej książki. A w szczególności kiedy oczy bolą od używania potocznego "wte i wewte". Doprawdy, czy ci biedni ludzie nie mogliby biegać dookoła, naokoło, chaotycznie, jakkolwiek? Muszą wte i wewte?
Czy Stróż musi być aniołem?
Rozumiem ideę walki dobra ze złem. Temat przerabiany na miliony sposobów, z większym lub mniejszym powodzeniem. Tylko czy musimy wchodzić w anielskie tematy? Nie podoba mi się, że ciągnie od tej książki katechizmem na kilometr. Stróż, który dostaje w prezencie anielską cząstkę i skrzydła... A do tego musi się nauczyć na pamięć Dekalogu Stróża ? Trąci...
Dlaczego główny bohater jest tak mdły?
Przedstawiam Wam Damiena. Pracuje w restauracji, ma kumpla Louisa i w sumie tyle. A i wychodzi na to, że ma prawo jazdy, bo kiedy zaczyna się jego wielka przygoda z byciem Stróżem autorka raczy nas takim "górnolotnym" opisem:
"Damien rozsiadł się wygodnie w fotelu, pozytywnie nastawiony na wykład. Przypomniało mu się, jak dwa lata temu chodził na kurs prawa jazdy. Zajęcia z wiedzy teoretycznej wyglądały dokładnie tak samo. Prowadzący, prezentacja, pytania i odpowiedzi."
Naprawdę? Facet zaczyna największą przygodę swojego życia i wspomina nudne wykłady z wiedzy teoretycznej...? Ma się nauczyć jak zabijać Łowców - zło wcielone! Od tego zależy przyszłość świata! A ja się dowiaduję, że ma prawko. Przynajmniej nikogo nie rozjedzie samochodem...
Od teorii do praktyki.
Tak, opis zajęć praktycznych wprawił mnie w konsternację, bo czy ja chcę wiedzieć, że jakiś Ben, "zaciskał pięści i oczy i wyglądał trochę, jakby dostał zatwardzenia." ? W tym momencie chciałam błagać o litość. Dla Bena oczywiście, żeby ktoś rozwiązał jego problemy gastryczne.
Dalej wcale nie lepiej. Szumna pierwsza akcja naszego bohatera to totalny niewypał. Chociaż tutaj zauważyłam jakąś dynamikę. W końcu ktoś zaczął walczyć, biegać i czarować. Ale nasz bohater od siedmiu boleści, nie zrobił nic poza bieganiem w "ludzkiej postaci" za śmiercionośną Łowczynią. Typowe. Na całe szczęście była łaskawa go wypuścić. Chociaż może nie powinnam się dziwić skoro byli w starej fabryce, o której dowiadujemy się, że dla bezdomnych była:
"...skarbnicą, niczym kościół dla spragnionych dusz wiernych..."
więc może ją natchnęło. Kurcze, już nie mówiąc o tym, że Damien w pewnym momencie zaczyna nucić pieśń "Prawda jedyna" - dla tych wszystkich, którzy nie wiedzą to taka całkiem przyjemna pieśń kościelna (wiem, śpiewałam kiedyś w scholi akademickiej).
Zastanawiałam się czy jest coś, co byłoby w stanie uratować moją opinię o tej książce. Zastanawiałam się długo i powiem szczerze, że pewnie jeszcze by to potrwało gdyby nie małe przypomnienie, że już czas na werdykt. Obawiam się, że nie ma nic, absolutnie nic, co popchnęłoby mnie do przeczytania kolejnej części. Nawet nie potrafię znaleźć w sobie odrobiny ciekawości.
Czytając książkę chciałam zostać zaskoczona, nie ważne czy mile, czy nie. Życzyłam sobie odczuwać emocje. Niestety jedyne co odczuwałam to znudzenie i niecierpliwość. Pierwszy raz używałam karteczek samoprzylepnych, żeby zaznaczyć to co mi się nie podoba i uwierzcie - ta książka jest w tym momencie kolorowa jak kucyk Pony.
Do meritum. Nie polecę tej książki. 346 stron nudy napisanej, wydawałoby się przez nastolatkę. Właśnie, może młodzież powinna się wypowiedzieć. Chociaż nie sądzę. Nikt nie chce bohatera którego ogranicza dekalog.
https://www.instagram.com/miedzytytulami/