"List do nienarodzonego dziecka" jest niezwykle dramatycznym w wymowie, a przy tym ogromnie rozbudowanym – jeżeli chodzi o poruszaną w nim tematykę – monologiem kobiety oczekującej dziecka
Bohaterka książki jest osobą samotną, żyje w latach 70. ubiegłego wieku – a to sprawia, że musi się wykazać odwagą i determinacją, by urodzić dziecko, ale tego chce i traktuje tę decyzję nie jako swoisty obowiązek, lecz jako odpowiedzialny osobisty wybór. Mimo różnych wątpliwości nie bierze pod uwagę aborcji, ale po jakimś czasie, gdy życie dziecka okazuje się zagrożone, przeżywa okresy zniechęcenia oraz zwątpienia i przestaje się o jego dobro odpowiednio troszczyć – podejmując, mimo zaleceń lekarskich, związane z pracą ryzykowne przedsięwzięcie. Gdy jednak okazuje się, że dziecko jest martwe, nie może zdecydować się na rozstanie z nim, chociaż dochodzi do zakażenia ciążowego, a tym samym do zagrożenia jej życia.
Od momentu, gdy dowiaduje się o swym stanie, przyszła matka prowadzi monolog, którego celem jest zapoznanie dziecka ze światem, na jakim ma się pojawić. I tu ciekawie wybrzmiewa wyśniona przez bohaterkę scena sądu nad nią, gdyż pojawia się w niej również jej nienarodzone dziecko, chłopiec. Daje on do zrozumienia, że sam zdecydował o swoim życiu, gdyż tak skutecznie go przeraziła tym, co do niego mówiła i w jakich barwach malowała obraz świata, w którym żyje.
Oriana Fallaci w "Liście do nienarodzonego dziecka" niczego czytelnikowi nie sugeruje ani nie narzuca, nie zawiera on żadnego przesłania, i jak sama mówiła przy okazji wydania książki – by każda kobieta mogła się rozpoznać w bohaterce, nie wyposażyła jej w twarz, imię ani inne personalia.
Bohaterka "Listu do nienarodzonego dziecka", mimo podjęcia decyzji o urodzeniu dziecka, ulega ciągłej huśtawce nastrojów, która sprawia, że wątpliwości co do tego, czy ma prawo dać życie, jej nie opuszczają, ale bo też ta książka jest o tym właśnie, o wątpieniu.
Muszę przyznać, że to świetna literatura, która bez wątpienia może się podobać, a także pobudzać do pogłębionej refleksji, ale do mnie tego typu wątpliwości jednak nie przemawiają. Dla mnie to czyste intelektualizowanie. Niemniej cenne jest w książce Fallaci to, że jej bohaterka od momentu, gdy dowiaduje się o tym, że jest w ciąży, ma absolutną pewność, iż to istota ludzka... dziecko i nigdy nie nazywa go płodem. Można by więc uznać, że "List..." jest nie tylko apoteozą wątpienia, jak sama pisarka o nim mówiła, lecz również w pewnym sensie opowiedzeniem się, mimo wszystko, za życiem.
A co między innymi mi się podobało, to sposób, w jaki bohaterka poznaje swoje dziecko od momentu, gdy już wie, że ono jest, że istnieje, i zachwyt, jaki okazuje w trakcie śledzenia jego rozwoju.
Chociaż wiele poruszanych przez Orianę Fallaci w tej książce spraw, problemów dla mnie jest kontrowersyjnych, to jednak uważam, że warto ją przeczytać i skonfrontować swoje poglądy z poglądami autorki, która pisała ją z punktu widzenia feministki oraz ateistki, określającej swój światopogląd jako ateizm chrześcijański.