Bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza za możliwość zrecenzowania najnowszej książki Katarzyny Bondy.
Zgodnie z oczekiwaniami po spotkaniu z Meyerem, kolejną książką, którą Pani Kasia wypuściła na rynek była trzecia część perypetii detektywa Jakuba Sobieskiego.
Tym razem Kuba wikła się w krwawą i zaskakującą intrygę. Jego zleceniodawczynią jest księżna Grażyna Stadnicka, właścicielka remontowanego pałacu w Guzowie koło Żyrardowa. Zgłasza ona Sobieskiemu zaginięcie syna, wspominając o interesującej preferencji Antona. Otóż młody człowiek pragnie zostać… zjedzony. Niepokojąca informacja sprawia, że Jakub przyjmuje zlecenie, nie wiedząc, że przez jakiś czas będzie chodzić na sznurku Grażyny, a sprawa będzie komplikować się jeszcze bardziej, sięgając najważniejszych osób w Żyrardowie. Wszystko jednak wskazuje na to, że mieście grasuje kanibal, a Anton mógł być jego ofiarą, (nawet jeśli dobrowolną)…
Mimo dość pokaźnej ilości przeczytanych w życiu książek, w tym kryminałów, z motywem kanibalizmu w literaturze rozrywkowej stykam się po raz pierwszy. Być może przeczytałam tych kryminałów jeszcze za mało, (a moje osobiste „Milczenie owiec” rozpłynęło się w niebycie w tajemniczych okolicznościach, zanim zdołałam po nie sięgnąć ;), niemniej był to jakiś powiew świeżości, mimo że komplementowanie takiego motywu wydaje się być co najmniej dziwne i nomen omen niesmaczne.
Sięgałam po tę książkę z niejaką obawą. Nie dlatego, żeby bać się, że Pani Kasia rozczaruje, (co to to nie). Zastanawiałam się po prostu czy sugestywne opisy nie obrzydzą mnie za bardzo. Nie sprawią, że odłożę książkę i nie zechcę do niej wrócić.
Na szczęście Pani Kasia jako mistrzyni w swoim fachu napisała książkę niepokojącą, ale wyważoną. Wszystkie opisy i szczegóły przyjmowałam ze spokojem. Co więcej, zdarzyło mi się nawet jeść przy niej kolację, na którą składały się kanapki z szynką.
W wielu recenzjach przeczytałam, że czytelnikom podoba się ewolucja Jakuba od pierwszej części. Że zmężniał, brzydko mówiąc „wyhodował sobie jaja”. Faktycznie się zmienił. Z nieco irytującego, skamlącego za żoną faceta z przyczepy campingowej w rasowego detektywa w gustownych mokasynach ;) Odebrałam go w tej części jako sympatyczniejszego. Zaczynam go darzyć chyba nawet sentymentem i z przyjemnością zagłębiałam się w lekturze, mimo że znowu nie odnajduję (jak obecnie w serii o Meyerze) w lekturze postaci kobiecej, którą mogłabym polubić, (ale ja chyba ogólnie mam problem z postaciami kobiecymi). Ada jest trochę narwana i często bardziej przeszkadza niż pomaga, ale Kuba zdaje się jej ufać, więc nie pozostaje mi nic innego, jak zrobić w końcu to samo.
Trzeci tom opowieści o Sobieskim skupiał się przede wszystkim na nim. Przyznam, że trochę brakowało mi Ozia czy Merkawy, którzy są bardzo charakterystycznymi postaciami i nadają książce kolorytu.
Oczywiście mogłabym wymieniać zalety, jak to, że uwielbiam styl Pani Kasi, ale to w sumie wszyscy wiedzą. Więc może po prostu dam znać, że książka ma dla mnie jeden minus – i tu może pojawić się spoiler… Otóż – rozwiązanie zagadki! W recenzji którejś z książek przeczytanych w ciągu istnienia bloga napisałam, że nie lubię jak sprawca wyskakuje jak filip z konopi. Że jest tak nieznaczącą postacią, że nawet nie rejestruję jego istnienia. Uwielbiam za to, kiedy sprawca bawi się nami, kiedy od początku mamy go za tego dobrego i jest ostatnią osobą, budzącą w czytelniku jakiekolwiek podejrzenia. Niestety tutaj zadziało się coś odwrotnego. Kiedy przez moją głowę przewaliło się tysiąc możliwych scenariuszy, przypisujących winę każdemu z bohaterów, sprawca okazuje się zupełnie nieznaczący wcześniej dla fabuły. Szkoda, lubię plot twisty, lubię być wyprowadza w pole.
Ale żeby nie kończyć tej recenzji minusem wspomnę, że seria o Sobieskim naprawdę zasługuje na uwagę też pod względem kolorystycznym. Każda książka wyróżnia się innym kolorem okładki i uważam to za niezwykle trafiony zabieg. Już teraz widziałam określenia jako „ta żółta”, „ta różowa” „ta niebieska”. To będzie się fajnie wyróżniać, kiedy dojdą kolejne tomy o Jakubie, bo że dojdą to jestem pewna. W dodatku Wydawnictwo Muza egzemplarze recenzenckie rozsyłało z dodatkiem w postaci sztućców, co ujęło mnie za serce.
PS W treści padło nazwisko Meyera. Oprócz plot twistów kręcą mnie także crossovery (ach to serialowe nazewnictwo :D), więc gdyby kiedyś Kuba i Hubert uścisnęli sobie dłonie, byłabym czytelnikiem spełnionym!