Są książki, które są obrazem niezwykłego talentu - daru opowiadania. Zwykle ograniczają akcję do dnia, dwóch, nawet do kilku godzin, podczas których snują wspomnienia. Nie ma tutaj rozmachu, gwałtownych zwrotów, krwi i ran. Jest zmaganie ze zwykłym ludzkim życiem, utkanym z miłości, tęsknoty, rozpaczy i szczęścia.
Anne Griffin pozwala swemu bohaterowi wznieść kolejne toasty za ludzi, których istnienie pozwoliło mu wieść takie życie, jakie teraz, w wieku 84 lat, zamyka i wspomina z poczuciem spełnienia i rozrywającej serce tęsknoty.
"Nikt, absolutnie nikt nie ma pojecie o stracie, jeśli nie przeżuje odejścia ukochanej osoby. Chodzi o ten rodzaj miłości, która przenika człowieka na wskroś, aż do szpiku kości. Masz ją za paznokciami jak brud, ziemię, której latami za nic nie da się usunąć. A gdy znika... to tak jakby ktoś wydarł ją z ciebie siłą. Zostajesz z rozdrapanymi, gorejącymi ranami, a krew kapie na jakiś piękny kobierzec. Jesteś pół żywy, pół martwy. Jedną nogą w grobie." (str.280)
"Pięć toastów Hannigana" to portrety nieprzeciętnych osób ale i ocena tego, jak ogromny wpływ miały one na życie bohatera. Jeśli zdarza się, że przemykają przez wszystkie fazy wspomnień, to dzieje się tak z powodu ich niebanalności, wyjątkowości oraz ogromnej siły miłości jaka była im dawana i od nich odbierana.
Razem z bohaterem zamykamy się w tej książce na niewielkiej przestrzeni hotelowego baru, miejsca mającego równie istotne znaczenie dla Maurice'a. To tam zrodziły się złe wspomnienia, traumy dzieciństwa, niezapomniane po dziś łzy goryczy i niewiary w ludzkie dobro.
Pijemy ze wspomnieniami, trunkami ulubionymi przez osoby, ku którym kierujemy myśli.
Brat, którego troska był tak wielka, że otacza bohatera po dziś dzień, a zrozumienie i braterska opieka tak znacząca, że potem, "po bracie", nie potrafił już żyć inaczej, niż "rozmawiając z duchami". Niezwykła szwagierka, dzięki której trud opieki zamieniał się w niebywały sposób spoglądania na świat dziecięcymi (choć dawno już dorosłymi) oczami, pełnymi zachwytu i ufności.
Córka, która leżąc w rękach ojca, przyniosła mu ból, o którym nie miał pojęcia, którego nawet nie sposób sobie wyobrazić; ból zamykający oczekiwanie na szczęście.
Syn, do którego cała pięciotoastowa opowieść jest kierowana - odległy fizycznie ale zawsze zajmujący do właściwe, najgorętsze miejsce w sercu.
Wreszcie Ona - ta jedyna, trudna, niepowtarzalna żona, ciepła i uparta, troskliwa, czytająca w myślach. Ta, bez której każdy kolejny dzień gubi następną porcję szczęścia.
"Pewnie żadne niebo nie istnieje. Pewnie nie będzie w nim na mnie czekać z otwartymi ramionami. Ale wszystko, naprawdę wszystko będzie lepsze niż życie bez niej. Ostatnie dwa lata to była dla mnie prawdziwa tortura. Jej brak przeszywał ciało aż do szpiku kości. Każdego ranka, w każdej godzinie każdego dnia wlokłem ten ból ze sobą." (str.353)
W kieszeni zaś tkwi pewna złota moneta, która być może nadałaby życiu Maurice`a kompletnie inny kierunek. Czy byłby biedniejszy? Znalazły inną miłość? Zakończył życie w innym miejscu? I czy dopiero dzisiejszy wieczór byłby tym, który pozwoli wiele wyjaśnić, podać rękę wiecznym wrogom, przytulić do serca sąsiadów, z którymi zawsze łączyła nas złość, zazdrość, niechęć?
Anne Griffin dała mi uśmiech, ogromne wzruszenie bezmiarem miłości, niezgodę na dramaty, ból przeszywający serce na wskroś. Wreszcie, pokazała, że jesteśmy sumą naszych emocji i wspomnień. Że kształtuje nas każdy przeżyty dzień. I że można to wszystko podać słowem tak pięknym, że odłożenie przeczytanej książki jest kolejnym powodem do troski. To jest jedna z tych lektur, które po zamknięciu długo jeszcze trzymam w dłoni, głaszczę, odkładam na półkę z niezwykłą delikatnością. Polecam całym sercem.
Pani_Ka