"Płonący bóg" Rebecci F. Kuang to jedna z najgorętszych, jeśli nie najgorętsza premiera 2021 roku, zarówno dzięki tłumowi fanów, wyczekujących na zakończenie Trylogii Wojen Makowych, jak i tytułowi 😉 Debiutancka seria tej autorki zdobyła wiele międzynarodowych nagród, zatem każdy ciekaw był jak zakończą się przygody Rin, Kitaja i Nezhy, a także zmagania na kontynencie Nikaryjskim. Zważywszy, że "Płonący bóg" jest trzecią częścią cyklu, w recenzji pojawić się mogą spoilery dotyczące poprzednich powieści. Jeśli nie czytałeś jeszcze "Wojny makowej" i "Republiki smoka", następne akapity czytasz na własne ryzyko.
Po poprzednich częściach wiązałem z "Płonącym bogiem" spore nadzieje. Po części się one spełniły, choć nie zabrakło także drobnych rozczarowań. Przede wszystkim ta powieść to świetna pozycja o realiach wojny, przedstawiona z perspektywy niedoświadczonych, młodych żołnierzy, którzy zostali pozbawieni na czele armii. Ponadto, zmagania zostały ukazania naprawdę realistycznie i brutalnie. żadne kwestie nie zostały przemilczane. Podoba mi się takie militarne fantasy, w stylu grimdark. Niestety, ma to również wady. Książka jest grubsza, około 800 stron, co sugerowałoby, że jest w niej dużo akcji. I tak w istocie jest, ale... niestety, sporą część książki zajmują opisy ciągłych przemarszy wojsk. Z jednej strony, fajnie jest zobaczyć biedną armię, która nawet podczas pochodu musi zmagać się z głodem i pogodą, ale z drugiej, jest to dosyć nużące. W pewnym momencie lektury miałem nawet delikatny przestój i musiałem chwilę odpocząć od zakończenia trylogii, gdyż miałem dosyć ciągłego podróżowania. R. F. Kuang świetnie oddała realia wojny, jednak niektóre etapy mogła skrócić i pominąć.
"Płonący bóg" jest także książką o ludziach: wspomnianych młodych żołnierzach, ambitnych i doświadczonych dowódcach armii oraz o legendarnej trójce, mogącej zniszczyć cały świat. Ich losy przeplatają się, tworząc niezapomnianą historię. Do wszelkich bohaterów niewiele się można przyczepić, prócz jednego wyjątku, o którym za chwilę. Nieważne czy jest to bohater pierwszoplanowy, czy postać epizodyczna, każdy wnosi do tej historii coś swojego i ciekawego. Do tego, prawie każdy postępuje rozsądnie i nawet jeśli nie zgadzamy się z jego decyzjami, to można je zrozumieć. No i jest jeszcze ona, Fang Runin, główna bohaterka. Potężna, ambitna i niezwykle irytująca... Gdybym miał stworzyć listę najbardziej wkurzających postaci w fantastyce to myślę, że Rin znalazłaby się co najmniej w pierwszej dziesiątce. Złe decyzje, które nie zawsze udało się naprawić, niesłuchanie innych, mądrzejszych od siebie oraz głosu rozsądku, oskarżanie wszystkich dookoła, to tylko niektóre z zastrzeżeń, co do szamanki. Gdybym miał wybrać przeciwieństwo Rin, czyli bohatera rozsądnego, a jednocześnie mojego ulubionego to bez wahania wskazałbym Kitaja. W niektórych sprawach chciałbym być jak on. Żałuję, że autorka nie pokazała nam więcej Nezhy i tego co z nim się dzieje, Wiem, że to Fang Runin jest główną bohaterką, ale myślę, że pokazanie części historii z jego perspektywy byłoby fajnym zabiegiem.
Trylogia Wojen Makowych opiera się w ogromnej mierze na szamanizmie i w tej części również nie mogło go zabraknąć. Fajnie, że ten wątek został rozwinięty, choć nie chcę Wam zdradzać za dużo. Powiem tylko, że wątek nikaryjskich szamanów spodobał mi się w tej lekturze, a autorka nie bała się go poszerzyć na sam koniec swojej serii. Trochę żałuję, że jeden z szamańskich wątków został zakończony dosyć szybko, jak dla mnie. Wolałbym, by miał większy wpływ na finał powieści.
A propos finału, dużo osób mówi, że ich zaskoczył i złamał im serce. Jeśli mam być szczery, to części rozwiązań się spodziewałem, nie mówię, że wszystkich, gdyż niektóre bardzo mnie zadziwiły i poruszyły. Przygotujcie zatem chusteczki na końcówkę powieści, bo mogą się Wam przydać. Uważam, że jest to godne zakończenie tak świetnej serii fantasy, choć pewnie nie każdy czytelnik się ze mną zgodzi i będą tacy, którzy zaczną narzekać, że tak nie można. Autorka miała naprawdę trudny orzech do zgryzienia, by nie zawalić swojej świetnej pracy złym zakończeniem i moim zdaniem udało się jej.
Na koniec dwa słowa o wydaniu "Płonącego boga" w broszurowej oprawie od Fabryki Słów. Jak zwykle wydawnictwo się postarało, świetna okładka, która pięknie współgra z poprzednimi częściami, do tego ładne mapki w środku oraz przede wszystkim bardzo klimatyczne, stronicowe ilustracje od Przemysława Truścińskiego. Warto mieć takie wydanie na swojej półce.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga chomiczkowerecenzje.blogspot oraz Instagrama @chomiczkowe.recenzje Gandalf.com.pl