Wojownicy jest serią, w której się zakochałam od samego początku. Samą franczyzę poznałam jeszcze za czasów animacji na zagranicznym YouTube. Nie oczekiwałam dużo, a w zasadzie oczekiwałam o wiele mniej, niż dostałam. Autorki zrobiły kawał dobrej roboty w pierwszej serii i mam nadzieje, że druga będzie równie ekscytująca.
"Czarna godzina" razem z "Niebezpieczną ścieżką" oficjalnie są moimi faworytami.
Dostajemy tu kolejne wyzwanie postawione przed Ognistym sercem — kierowanie całym klanem, gdy Tygrysi Pazur chce przejąć cały las. To połączenie klanów i pierwsze poznanie z klanem Krwi było w sumie jednym z ulubionych momentów. Wprowadzenie postaci Scrouga, którego znamy, już z mangi było przedstawione w mrocznym stylu, pasującym do tej postaci.
Tak samo w przypadku końcowej walki o las. Tak bardzo poczułam dreszcze, że stracę postacie, do których się przywiązałam, że to będzie koniec. Ręce mi drżały ni to z ekscytacji czy strachu, gdy obracałam kolejne strony. Niestety wszystkie starsze koty, które wprowadzały, jeszcze wtedy Ognistą Łapę, w ten leśny świat zniknęły. Nauki oraz swój wpływ na życie głównego bohatera pozwoliły kształtować to, co czytamy oczami Ognistego Serca. No płakałam, nie będę owijać w bawełnę.
Za to wcześniej w fabule, równie się ucieszyłam na ponowne pojawienie Jęczmienia i Kruczej Łapy. Dwóch moich ulubionych kotów tej serii, których szkoda, że wystąpienie było takie niewielkie po tomie 3. Dołączenie Szarej pręgi do Ognistego Serca dodatkowo spowodowało uśmiech na mojej twarzy. Zaczęliśmy z tą trójką i skończyliśmy serię z najlepszych przyjaciółmi, których mentorem było Lwie Serce. Mam nadzieje, że spotkamy ich również w 2 serii.
I wreszcie się doczekałam romansu naszego bohatera z Piaskową Burzą. Jak ja czekałam, aż wreszcie zrobią krok w swoją stronę. Kibicowałam i obserwowałam cały rozwój ich relacji, nie mogąc się doczekać ich wspólnej przyszłości.
Podsumowując — to było zakończenie, na które czekałam. Oczekiwałam, że mimo wielu poświęceń i przeciwności, wszystko dobrze się ułoży. Przepowiednia o tym, że ogień ocali las, spełniła się, a wraz z nią jeden etap historii został zakończony, aby kolejny mógł wejść w życie. Po przeczytaniu dalej odczuwam ten smutek w serduchu, dlatego druga seria będzie na 100% czytana.
Jednakże na samych wspominkowych aspektach nie mogę zakończyć, ponieważ mogę wskazać jeden zarzut tej powieści, a dokładnie — wszystko się dzieje za szybko. Opisy w porównaniu do poprzednich tomu wydawały mi się skrócone, byle by tylko upchać całą końcówkę w tych 370 stronach. Najbardziej chyba ucierpiała walka pod słonecznymi skałami i właśnie ostateczna walka. Były one krótkie i streszczone na kilka stron, co jest całkowitym przeciwieństwem bitwy widzianej parę tomów temu. Gdyby książka była dłuższa, nawet o ten 100 stron, byle by opisy akcji mogły być bardziej rozbudowane — byłabym zadowolona, gdyż ostateczna walka zajmuje ok. 2 rozdziały. To nie jest dużo, tym bardziej że książka nas przygotowała do epickiej wali (która była) na dobre 4-5 rozdziałów.
Mimo to kocham tę część i polecam z całego serduszka do przeczytania.