Zdzisław Mokryna jest emerytowanym policjantem, który po trudnych wydarzeniach postanawia odejść z policji. Nie może sobie poradzić psychicznie z tym wszystkim, dlatego jedynym wyjściem z sytuacji okazała się ucieczka. Postanawia przeprowadzić się do Rykowa, to malutka miejscowość, w której praktycznie wszyscy wszystkich znają. Zdzisław chce prowadzić życie samotnika, nie ma ochoty na zawieranie nowych znajomości. Przez czysty przypadek poznaje Kamila Szykowiaka. Od razu nawiązuje się między nimi sympatia, która przerodziła się w prawdziwą przyjaźń. Kamil Szykowiak, jego żona Iza i córki (Wiktoria, Julia i Ola) w ciągu krótkiego czasu stają się ważnym elementem życia Zdzisława. Pewnego dnia zdarza się tragedia. Wiktoria najstarsza z dziewczynek ma przyprowadzić młodsze siostry ze szkoły. Z racji, że były już prawie pod domem Julia i Ola miały same dojść do domu, bo na nią czeka już koleżanka. Dziewczynki nie dotarły do domu. W tym momencie rozpoczyna się pasmo tragedii dla tej rodziny.
Oczywiście niedługo (a może za długo?) po porwaniu rozpoczyna się akcja poszukiwawcza. Całe miasteczko szuka Julii i Oli, a najbardziej wytrwale Zdzisław. Nie może on sobie poradzić z faktem, że jest policjantem (to nic, że w spoczynku), a tak niewiele może zrobić.
Nie trudno się domyślić, że determinacja Zdzisława pchała go to tego, że swoje prywatne śledztwo prowadził trochę poza prawem. Ale dzięki niemu udało się to skończyć tak jak się skończyło....
Kto porwał dziewczynki? Czy Zdzisław uratuje córki przyjaciela?
To było moje pierwsze spotkanie z autorem. Darda jest mistrzem horroru (co wkrótce sprawdzę sama, bo nam w planie jeden z nich 😁), a niniejsza książka jest jakby jego debiutem w tym gatunku. Wg mnie udanym, bo książka jest dobra, naprawdę dobra.
Już sam tytuł wywołuje w czytelniku niepokój i lekkie przerażenie. Na początku wydarzenia rozgrywają się raczej wolno, wtedy też poznajemy bliżej głównych bohaterów oraz ich historię. Potem fabuła nabiera tempa i wszystko rozgrywa się bardziej dynamicznie. A ostatnie strony naprawdę trzymały w napięciu, żeby pokazać rozwiązanie, które okazało się niezwykle zaskakujące.
Historia ta wywołuje wiele emocji. Jesteśmy świadkami ogromnej tragedii, która spotkała szczęśliwą rodzinę. Widzimy, jak w jednej chwili cały świat może rozpaść się na kawałeczki, a cały spokój i radość bezpowrotnie zniknąć z życia. Każdy kolejny dzień jest dla rodziny Kamila prawdziwą torturą, a brak wiadomości o zaginionych córeczkach doprowadza ich do obłędu.
W całym tym ogromie tragedii zapominamy o jednej młodej bohaterce książki, Wiktorii. To ona poniekąd przyczyniła się do tej tragedii, przez co boryka się chyba z największym ciężarem na duszy. To ogromne poczucie winy, że przez nią doszło do tych strasznych wydarzeń w jej rodzinie. W pewnym momencie Wiktoria chce popełnić samobójstwo. Nie może z tym dłużej żyć, jednak jest za słaba psychicznie, by targnąć się na własne życie. Prosi ojca o pomoc mówiąc ,,Zabij mnie, tato", bo dłużej nie może żyć z poczuciem winy. To słowa Wiktorii są tytułem książki i to one najbardziej wbiły mi się w serce. Może dlatego, że sama jestem mamą i nie wyobrażam sobie, żeby moje dzieci spotkało coś takiego.
,,Bo w niektórych książkach wśród czekających na zapisanie białych kartek zupełnie niespodziewanie czają się potwory."
Polecam.